Info
Ten blog rowerowy prowadzi cons z miasteczka Warszawa. Do tej pory z BS przejechałem 11457.36 kilometrów w tym 1877.18 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.42 km/h i zawsze mogłoby być lepiej ;)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik6 - 0
- 2013, Wrzesień12 - 0
- 2013, Sierpień9 - 0
- 2013, Lipiec18 - 0
- 2013, Czerwiec7 - 0
- 2013, Maj16 - 0
- 2013, Kwiecień14 - 0
- 2013, Marzec2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 3
- 2012, Listopad2 - 0
- 2012, Październik4 - 3
- 2012, Wrzesień6 - 8
- 2012, Sierpień17 - 2
- 2012, Lipiec8 - 2
- 2012, Czerwiec11 - 8
- 2012, Maj15 - 17
- 2012, Kwiecień18 - 10
- 2012, Marzec9 - 0
- 2011, Wrzesień5 - 0
- 2011, Sierpień8 - 3
- 2011, Lipiec8 - 1
- 2011, Czerwiec36 - 19
- 2011, Maj37 - 19
- 2011, Kwiecień10 - 0
- 2011, Marzec3 - 0
- 2011, Luty3 - 0
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Sierpień5 - 0
- 2010, Lipiec5 - 0
- 2010, Czerwiec7 - 0
- 2010, Maj6 - 0
- 2010, Kwiecień9 - 0
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Październik5 - 0
- 2009, Wrzesień20 - 9
- 2009, Sierpień5 - 0
- 2008, Styczeń1 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
51-80km
Dystans całkowity: | 2901.92 km (w terenie 775.83 km; 26.74%) |
Czas w ruchu: | 121:51 |
Średnia prędkość: | 23.82 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.10 km/h |
Suma podjazdów: | 7746 m |
Maks. tętno maksymalne: | 203 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 179 (88 %) |
Suma kalorii: | 61774 kcal |
Liczba aktywności: | 46 |
Średnio na aktywność: | 63.09 km i 2h 38m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
61.61 km
19.36 km teren
02:46 h
22.27 km/h:
Maks. pr.:42.90 km/h
Temperatura:18.8
HR max:195 ( 94%)
HR avg:155 ( 75%)
Podjazdy:251 m
Kalorie: 1986 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Otwarty Trening WKK
Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 20.08.2012 | Komentarze 0
Błażej nie było, Michał rozwalił łokieć i trening prowadził w zastępstwie Tomek Szala. Kręciliśmy pętelki po Powsinie.Dane wyjazdu:
67.84 km
0.00 km teren
02:43 h
24.97 km/h:
Maks. pr.:66.10 km/h
Temperatura:27.6
HR max:189 ( 94%)
HR avg:146 ( 73%)
Podjazdy:221 m
Kalorie: 1770 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Za kaskiem
Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 19.07.2012 | Komentarze 0
Pojechałem do pracy, a w drodze powrotnej odwiedziłem wkręconych na Zaciszu zobaczyć jakie mają kaski w ofercie. Niestety mój Spec jest pęknięty :(Dane wyjazdu:
56.13 km
0.00 km teren
02:54 h
19.36 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:16.8
HR max:189 ( 94%)
HR avg:119 ( 59%)
Podjazdy:146 m
Kalorie: 1242 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Nocny Rower: EuROwer 2012
Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 07.06.2012 | Komentarze 0
Po treningu pojechaliśmy na organizowany przez Greka NR. Z pod Metropolitana pojechaliśmy na Poznańska, Wrocławską, Most Gdański i Stadion Narodowy.Tam był zorganizowany konkurs, w którym zgarnąłem piłkę do siatki ;)
Na koniec kebs w Kingu na Jerozlimskich i powrót do domu o 3 w nocy.
Kategoria 51-80km, Nocny Rower
Dane wyjazdu:
54.00 km
54.00 km teren
02:19 h
23.31 km/h:
Maks. pr.:40.20 km/h
Temperatura:24.1
HR max:194 ( 97%)
HR avg:172 ( 86%)
Podjazdy:315 m
Kalorie: 942 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Mazovia: Toruń czyli wszystkie kary na mnie idą
Niedziela, 27 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 2
Pobudka 4:40, ale wstałem 10 minut później. Ciężko było się podnieść o takiej nieludzkiej godzinie. Szybki prysznic, śniadanie i o 5:40 widzę się na dole z Grześkiem. Spokojnie pakujemy moje graty do bagażnika i ruszamy w stronę stolicy pierników. Po drodze zatrzymujemy się na stacji na mały żarło i kawkę, bo ja czułem, że zasnę.W końcu docieramy do Torunia. Chwilę zajmuje nam dotarcie pod Motoarenę. Obiekt bardzo ładny, robi wrażenie, ale nie mieliśmy czasu na podziwianie, bo obydwaj widzieliśmy na żółto, hehe.
Po przywróceniu równowagi, rozejrzeliśmy się po miasteczku zawodów. W drodze do samochodu spotkaliśmy Łukasza z Limbera, wyciągnęliśmy rowery z bagażnika, przebraliśmy się i pojechaliśmy na krótki rekonesans pierwszych kilometrów trasy i małą rozgrzewkę. Słonko mocno dopiekało. więc nie było sensu katować się niepotrzebnie. Po drodze spotykam Arka, jedziemy razem i narzekamy na wszechobecną piaskownicę. Powrót do miasteczka, ostatnie zrzuty niepotrzebnych rzeczy i zostawiłem w torbie fiolkę z Magnezem. Głupiś oj głupiś, przyjdzie mi potem cierpieć za taka nierozwagę.
Na tarczy 10:40 z Grześkiem zbijamy przedstartowe piątki i życzymy sobie nawzajem powodzenia ustawiając się w sektorach. Do głowy przyszło mi poprawić sobie siodło i okazało się że nos był 11 i ruszamy. Początek wąski i nerwowy. Chwilę po starcie łacha piachu, gdzie ludzie się blokują i schodzą z rowerów. Też schodzę, biegnę z rowerem i czuję że wypadł mi multitool z kieszonki. Wracam się po niego.
Większość mi odjeżdża, noga jest drewniana i się nie kręci. Po 10km dopada mnie czoło 3 sektora. No to ładnie sobie myślę. Do dupy z taką jazdą. Nic tam, jadę swoje i niech się dzieje co chce. Na 21 km rozładował mi się Garmin, no żesz w mordę. Za 1 bufetem zaliczyłem OTB, koło mi się zblokowało w dziurze, której nie zauważyłem. Na szczęście lądowanie w piach było miękkie. Chrupał w zębach aż do mety.
Wiedziałem, że będą nękały mnie skurcze, ale nie wiedziałem kiedy to nastąpi. Pierwszy przyszedł około 33km, tak przynajmniej wiem z danych które podawali mi inni zawodnicy. Błędem było zabranie tylko 1 bidonu 0,7l. Lekko się odwodniłem, ale starałem się dojechać na oparach do 2 bufetu, gdzie uzupełniłem płyny i jakby odzyskałem trochę rezon. Potem jechało mi się lepiej, ale na końcowych kilometrach ponownie odezwały się łydki. Na 5km przed metą minąłem Łukasza który zmieniał dętkę w kole. No jak pech to pech, a odsadził mnie prawie na 3 minuty.
Przed metą na tej samej łasze piachu złapał mnie kolejny skurcz w łydkę i starałem się mocno ją naciągnąć, żeby jak najszybciej odpuściło. Udało się. Wpadłem na stadion i wstąpił we mnie szał bitewny, jak najszybciej przelecieć przez kreskę.
Mazovia Toruń© cons - fot. Bogusław Lipowiecki
Na mecie pogaduszki z innymi, w końcu odnalazłem Grześka, który pomylił trasę i na FIT zamiast 29 zrobił 35km. Stracił przez to od cholery czasu. Szkoda bo twierdził, że noga wyjątkowo dobrze mu się kręciła. Przywiózł za to zimne, pyszne browarki :) Gdzieś tam też przewinęła się Che, Marta i parę inny znajomych twarzy.
Rozsiedliśmy się z ArteQiem i innymi kolarzami z Alumexu na trawce i oddaliśmy radości konsumowania złocistego trunku. Potem umyliśmy rowery, poczekaliśmy na tombolę, gdzie zgarnąłem myszkę do kompa. Przy okazji odebrałem bidon za 4 starty w tym sezonie i się zabraliśmy do domu. Powrót spoko, ale wjazd o Warszawy tragiczny.
Ogólnie marudziłem na piach i że be i fe, ale po opadnięciu kurzu mogę powiedzieć że mi się podobało :)
Wyniki:
Mega Open 141/420
Mega M2 31/72
W Generalce wygląda to ino tak:
Główna M2: 54/378 (awans o 8)
Mega M2: 32/232 (awans o 7)
sektor 2 utrzymany
p.s.
dane z tego co garmin zdążył zapisać
Dane wyjazdu:
59.50 km
10.00 km teren
02:36 h
22.88 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:23.7
HR max:192 ( 96%)
HR avg:141 ( 70%)
Podjazdy:254 m
Kalorie: 1812 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Dzień Mamy
Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 0
Najpierw z Anię odprowadziłem do pracy, a potem pojechałem na Żoliborz zerknąć na Piknik Olimpijski.Opłotkami dojechałem na Bielany, gdzie kupiłem dla mamy kwiatucha. Chwilę posiedziałem u rodziców, z ojczulkiem wypiłem po browarku i pojechałem do Ski żeby wycentrować tylne koło. W między czasie zahaczyłem o Forty Bema gdzie trochę się pobawiłem na zjazdach i podjazdach. Gdzieś tam przewinęła się jeszcze górka na Moczydle ;)
A wszystko dzień przed maratonem, haha. Powinni mnie kijem za to lać ;)
Dane wyjazdu:
75.97 km
12.08 km teren
03:10 h
23.99 km/h:
Maks. pr.:60.40 km/h
Temperatura:21.9
HR max:198 ( 99%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy:498 m
Kalorie: 2532 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Robo i trening w Lasku Bró..tfuu Bielańskim
Czwartek, 24 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 0
Miał być trening z Gravitanem w Lasku Bródnowskim, ale coś mi się przestawiło i w końcu pojechałem na trening do Lasku Bielańskiego. W drodze powrotnej zaliczyłem jeszcze Agrykolę i zjazd na Belwederskiej.Dane wyjazdu:
55.98 km
53.00 km teren
02:11 h
25.64 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:11.3
HR max:199 (100%)
HR avg:175 ( 87%)
Podjazdy:133 m
Kalorie: 2158 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Mazovia: Legionowo
Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 2
Trzeci start w tym sezonie, tym razem pod nosem czyli w Legionowie. Po roszadach, błędach i zamieszaniach Cezarego wylądowałem po Olsztynie w 2 sektorze. No to będzie pogoń za króliczkiem sobie rozmyślałem.Trasę mniej więcej znałem z zeszłego roku, wiedziałem że będzie szybko, płasko i niebezpiecznie. W dodatku popadało odrobinę co tylko przyśpieszyło trasę wytyczoną w chotomowskim lesie. Dzień przed złapał mnie nerw przedstartowy i gonitwa myśli w mojej pustej łepetynie. Spalara mode on.
Rano wstałem, zjadłem lekkie śniadanie, dopakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i o 8:30 ruszyliśmy z Grześkiem do Legionowa. Chwilę po 9 byliśmy na miejscu, ze znalezieniem miejsca parkingowego zerowe problemy. Chwilę za nami zaczął się robić tłum do wjazdu na rzeczony parking. Bez stresu wypakowaliśmy rowery z bagażnika i ... o kurwa ale ziiiiiiiiiiimno. I jak tutaj się ubrać, na krótko czy dołożyć nogawki/rękawki? Jak żyć panie premierze?
Po opierunku nas samych ruszamy w poszukiwaniu dziury w ścianie vel. bankomatu. W między czasie dzwoni Windows, że też dotarł i zaparkował niedaleko sektorów startowych. Swoją drogą ten to ma zdrowie, wczoraj startował w Wieluniu, a dziś jechał w Legionowie. Po wizycie przy ścianie płaczu pojechaliśmy do miasteczka zakupić koksy w tubce, znaleźć Adama i ogólnie pokręcić się po terenie.
Przy okazji spotykam Arka, chwilkę gadamy i życzymy sobie powodzenia.
Grzesiek musiał coś tam załatwić, a ja z Winim pojechaliśmy się lekko rozgrzać. Przy okazji zostawiłem u niego w samochodzie nogawki, bo postanowiłem jechać bez nich. W ramach rozgrzewki przejechaliśmy początkowy i końcowy fragment trasy. Zostało 10 minut do startu.
Ustawiłem się w sektorze, gdzie spotkałem Łukasza z drużyny Limber. Poznaliśmy się w Chorzelach, a przez forum rzucił mi zapytanie czy się nie porywalizujemy w Legionowie. Chwilę rozmowy, ostatnie rozgrzewki stygnących mięśni. Ostatnie słowa powodzenia i leci pierwszy sektor. Nie zdążyłem się obejrzeć i już trzeba było ruszać. Fajne uczucie jedziesz, kiedy jeszcze cała rzesza osób za tobą stoi i czeka na swoją kolej.
Początkowo trasa wiodła szeroką drogą z kostki, tempo wysokie, już się tak nie wyprzedza jak w dalszych sektorach, to inna liga. Trzymam się lewej strony, która jest mniej dziurawa i nie wybija tak z rytmu. Po około 600m skręt w prawo o 90* i jazda po szutrowej, maksymalnie dziurawej drodze. Mijamy już zawodników, którzy złapali pierwsze kichy. Oj ten maraton zbierze swoje żniwo, pomyślałem sobie. Niewiele się pomyliłem, na forum pełno jest wpisów o zerwanych łańcuchach, uszkodzonych oponach, przebitych dętkach.
W połowie 2km moje wpadłem w dziurę, dupskiem przywaliłem o siodło i [trach], zacząłem ześlizgiwać się na tylną oponę. Przejechałem jeszcze ze 200m, żeby móc bezpiecznie zjechać z trasy i poprawić defekt. W tym czasie odjechał mi cały sektor. Całe szczęście nikt z 3 jeszcze się nie pojawił, więc zacząłem gonić resztę i powoli odrabiać stratę.
Udało mi się w końcu dojść do Łukasza, odpocząłem za jego plecami i zdecydowałem się zaatakować. Rywal nie pozwolił mi odjechać. W pewnym momencie kolana miałem już pod brodą, czułem że długo tak nie pociągnę, a dyskomfort stał się nie do zniesienia. Zjechałem na zakręcie w bezpieczną strefę i poprawiłem sztycę. W tym czasie dogonił nas czub 3 sektora w którym jechał Arek. Zapytał czy wszystko ok, na co odpowiedziałem twierdząco i pojechał swojego "babskiego" FITa.
Potem ciężko było mi się wkręcić w odpowiedni rytm jazdy, męczyłem się na tych cholernych wertepach i połamanych gałęziach z dobre kilka kilometrów. Ciężko było sięgnąć po bidon, nie wspominając o łyknięciu żelu. Plecy bolały, a nadgarstki drętwiały, po głowie krążyły mi myśli czy nie zjechać na 1 rundzie do mety i zaliczyć FIT. Dopiero na 20km udało się wziąć żel i powoli zacząłem odzyskiwać siły. Na rozjeździe skręciłem w lewo na 2 rundę czyli dystans MEGA. W końcu doszedłem Łukasza, który na twarzy miał wymalowane zmęczenie. Kilkoma okrzykami zmotywowałem go do szybszej jazdy, ale na nie wiele się to zdało. Wyprzedziłem liczną grupkę zawodników i dalej jechałem swoje.
Przez cały czas doskwierał mi nacisk siodła na miejsce gdzie siodło może cisnąć. W paru momentach łapałem się grupek, ale ciężko było wyprzedzać. Za mało miejsc gdzie można było to bezpiecznie zrobić. W końcu dojechałem do rozjazdu GIGA/META. Zapytałem się laski z obsługi ile jeszcze, bo nie wydawało mi się, aby zostało jeszcze 10km. W odpowiedzi usłyszałem 5km. Szybko sięgnąłem po hiper-turbo dopałkę, żeby mieć siły na finisz.
Doszedłem kolejnej grupki, chciałem wyprzedzić i na prostej drodze z minimalnym uskokiem przednia opona straciła przyczepność. Oj gryzłem glebę. Na szczęście nic poważnego mi się nie stało. Teraz, dzień po kiedy to piszę nie mogę unieść lewej ręki powyżej ramienia. Kiedy się zbierałem minęła mnie grupka, która rzuciła tylko "zabieraj rower", bez pytania czy może mi nie pomóc. Frajery!!!
Rzuciłem się za nimi w pogoń, dogoniłem i wyprzedziłem. Mimo bólu. Wkurwienie na całą sytuację wzięło górę. Potem wpadało się na wertepy, kolejne tego dnia. Doły wypełnione gruzem to w tamtej okolicy standard. Na koniec był wjazd do lasku, gdzie jest ukryty rewelacyjny singiel. Tutaj przyblokował mnie młodziaszek z FITa, który wywołał banana na mojej gębie. "Chętnie bym pana puścił, ale... nie ma miejsca". Powiedziałem, że sobie poradzę i jak wyjechaliśmy z singla to bezpiecznie go wyprzedziłem. Na koniec była długa prosta, po której startowaliśmy. W oddali majaczył mi zawodnik, postanowiłem go dogonić. Ostatecznie się udało, ale nie wiem kto finalnie był pierwszy na mecie.
Po wyścigu na mecie czekali na mnie: Aneczka (która się przeziębiła i teraz muszę się nią opiekować :), KTMka, Anka W, Maciek, Grek. Ten ostatni miał już dla mnie przygotowane piwko. Udałem się wcześniej do punktu medycznego, żeby mnie sprawdzili czy wszystko ze mną jest ok. Wszystko jest ok. Panie ratowniczki zmroziły mi bark, kolano i plecy. Zjadłem makaron, pojechałem do samochodu zmienić ciuchy, po drodze spotykając Martę i Krzycha. W miasteczku spotkałem jeszcze Gośkę. Poczekaliśmy na ostateczne dekoracje zawodników. Nasi kibice zebrali się w stronę domów, bo zimno i niepewna aura nie zachęcały do pozostawania w Legionowie. Na tomboli wygrałem parę dopalaczy od Nutrenda.
W drodze powrotnej z Grekiem zahaczyliśmy jeszcze o MakSraka.
Wyniki Mega:
Open: 130/492
M2: 31/88
Klasyfikacja generalna:
Główna M2: 66/343 (awans o 20 oczek)
Mega M2: 39/208 (nie pamiętam ile)
Sektor 2 utrzymany.
Dane wyjazdu:
64.00 km
56.00 km teren
02:41 h
23.85 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:11.9
HR max:191 ( 95%)
HR avg:170 ( 85%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: 2423 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Mazovia: Olsztyn
Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 8
Zeszłoroczna edycja maratonu w Olsztynie niesamowicie przypadła mi do gustu. W tym roku start i trasa wyścigu zostały całkowicie zmienione. Na forum zapowiadali 600m przewyższenia na 59km trasy. Brzmi to apetycznie, więc tym bardziej wyczekiwałem tego startu.Na maraton pojechałem z Adamem. Ja chciałem jechać w niedzielę rano, ale kumpel przekonał mnie, żeby jechać w sobotę po południu i się gdzieś przekimać. Nocleg załatwiłem na działce u rodziców Ani, więc do Olsztyna mieliśmy raptem 50km.
W Sobotę zjechaliśmy na miejsce około godziny 20. Wypakowaliśmy część gratów, zasiedliśmy do kolacji z rodzicami. Wypiliśmy kilka piwek i trzeba było kłaść się spać.
Pobudka o 7:30 sama z siebie, jest czymś przyjemnym w porównaniu ze zrywaniem się o 5 rano, jak w zeszłym roku. Zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy graty. Pożegnaliśmy się i w drogę.
W Olsztynie zameldowaliśmy się przed 9 rano, sporo czasu zajęło nam znalezienie miejsca parkingowego. Zdjęliśmy rowery i ruszyliśmy do biura zawodów, potwierdzić start. Krótka gadka z Che, żółwik na szczęście. Szybkie zakupy w Nutrendzie, wizyta w Tojce i wracamy do samochodu szykować się do startu. W sumie grzebanie zajęło nam dłużej niż planowaliśmy i zostało mało czasu na rozgrzewkę.
Na 10 minut przed startem ustawiamy się w sektorach. Ja początkowo ustawiłem się w 7, ale nie widząc nigdzie Marty kontrolnie zapytałem się, gdzie się znajduję. Upss, źle. Idziemy do przodu, a tam ścisk. Dobra jakoś damy radę ;) Przybijam żółwika z Martą i ustawiam się z tyłu sektora.
Rusza 1 sektor, rusza 2 sektor i zaczęło lać. No to ładnie nam się maraton zapowiada. W końcu pan Jurek startuje mój sektor, początek ciasny. Wyjazd z terenu szkoły, potem krótko ulicami miasta, stawka się rozciąga. Deszcz przestaje przeszkadzać, ale jest chłodno. Dochodzę Marty i mówię, żeby złapała się koła i się zrywamy, bo ciągnęła pociąg samych dżentelmenów, którzy zamiast pracować pod wiatr, wolą się schować za dziewczyną.
Mazovia Olsztyn© cons
Marta podchwytuje hasło i leci za mną. Niestety podczas wrzucania blatu łańcuch zleciał jej na zewnątrz korby. Potem wjeżdżamy w drogę gruntową, gdzie jest sporo dołów i gruzu.
Wiele z trasy nie pamiętam, dojeżdżam z grupką do premii AutoLand a tam cudowny spacerek pod górę nam zafundowali. Zeskakuję z roweru i biegnę do góry. Za premią znowu nie wiele pamiętam, kolejny fragment to lekko techniczny podjazd w lesie.
Sporo wertepów, leśnych szerokich duktów i ... piachu, którego rzekomo miało nie być. Nie pamiętam na których kilometrach brałem żele, ale cały maraton miałem siłę.
Mazovia Olsztyn© cons
Za drugim bufetem doganiam lokalnego zawodnika, chwalę za brukowy podjazd na trasie i ogólnie mówię, że fajnie, ale już blisko do mety. Licznik wskazywał mi około 49km, a meta miała być na 59. Gość trochę mnie zbił z tropu, bo stwierdził, że do mety jeszcze daleko, bo bufet miał być na 41. Urwałem się w końcu z tego towarzystwa i dalej zmierzałem w kierunku mety. Momentami łapałem się na koło, chwilę odpoczywałem, starałem się dać zmianę i do mety do mety do mety. Plecy doskwierały mi praktycznie od początku, do tego doszły po około 20km nadgarstki.
W pewnym momencie patrzę będzie podjazd, po raz drugi przez premię Auto Landu, tym razem od drugiej strony. Na podjeździe wyprzedzam 3 zawodników i fartem unikam OTB. Gość na prośbę zrobienia miejsca, odburknął że nie ma miejsca i dalej sapał jak lokomotywa. Próbując wyprzedzić środkiem ścieżki, miedzy nim i jeszcze jedną osobą cudem unikam dwóch dziur ukrytych w trawie.
Zjazd z tej ściany rewelacyjny, niestety za nim był od razu skręt w prawo. Trochę szkoda, bo chętnie puściłbym się tam bez hamulców. Jadę dalej z godnie z oznaczeniami, trasa wiodła tym samym szlakiem tylko w drugą stronę. Wyjechałem z lasu, a tam oznaczenie 8km do mety. No żesz w mordę. Ja już dawno wciągnąłem turbo-hiper-dopalacza, 56km w nogach, zaraz miał być finisz, a oni robią mi takie niespodzianki. No nic, cisnę ile mogę. Dochodzę kolejnych zawodników, co na otwartej przestrzeni z wmordewindem nie jest fajne i łatwe.
Znowu wjeżdżamy do lasu, jakieś zjazdy, jeden zajebisty po korzeniach. Potem podjazd, gość mnie przyblokował i musiałem znowu dawać z buta. Wrrr... Wbiegłem z nim siadam na rower, lecę. Wyprzedziłem, i za chwilę patrzę wpadamy przez wyłom w siatce na metę. Zero jakiegoś finiszu.
Mazovia Olsztyn 2012© cons
Patrzę na czas w liczniku 2:41:14.
Na mecie spotykam znajomą Grześka, którą poznałem w Chorzelach, chwilkę rozmawiamy. Jest zimno, 10*C. Rozglądam się za Adamem, ale go nigdzie nie widzę. W końcu się znaleźliśmy, wziąłem kluczyki do auta, pojechałem się przebrać, a on miał mi wziąć makaron. W między czasie dostaję wyniki:
Mega
Open 155
M2 33
Czas 2:41:11
Czas zwycięzcy 2:13;49.
Wyniki sprawdza też Adam, on ma sporo lepiej, ale czas zwycięzcy się różni o prawie 2 minuty. WTF?
Zawijamy graty i spadamy do domu, żeby uniknąć potem stania w korkach na krajowej siódemce.
Po powrocie do domu, wyczytałem na forum, że czub Mega się pogubił, wygrał kto inny, po czym oni złożyli protest i Zamana odjął im 1,5 minuty od uzyskanego czasu.
Ludzie ścigamy się o złote kierpce, a nie tysiące eurasów. Czy ja składałem protest jak w Chorzelach straciłem 8 minut bo ktoś zerwał taśmę, która się wkręciła w zacisk? Nie. Raz się wygrywa, raz się przegrywa.
Wczoraj w Cyklopedii awansowałem do 3 sektora, dziś po rewizji wyników oficjalnie mogę napisać:
Awans do 2 sektora (z którego pewnie spadnę w Legionowie ;))
Open 156/404
M2 33/66
Klasyfikacja generalna:
Główna M2: 86/289
Mega M2: 62/179
Dane wyjazdu:
68.00 km
53.00 km teren
03:10 h
21.47 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:23.5
HR max:191 ( 95%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy:164 m
Kalorie: 2532 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Roztoka przez Krainę Wiecznej Wilgoci
Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 2
Majówka srówka, 6 dni wolnego pod rząd a ja dopiero dziś usiadłem na rower. :)Fakt faktem byliśmy na działce u Gosi gdzieś pod Wyszkowem, a potem spontanicznie pojechaliśmy do nas na Mazury. Wczoraj wieczorem wróciliśmy i dziś musiałem odstawić autko do rodziców na Bielany.
Ania w pracy, to dzień wolny. Zapakowałem rower do bagażnika i ruszyłem.
W domu chwilę pogadałem z babcią i poleciałem do Kampinosu.
Ciemne chmury szły od strony Puszczy, ale liczyłem na to że zdążę przed zapowiadanym deszczem i zdążyłem.
Przeskoczyłem przez lasek na Chomiczówce, żeby się nie przepychać z samochodami i potem już szybciutko pomknąłem do Kampinosu. Początkowo trzymałem się zielonego szlaku rowerowego, który jednak tak kluczy i bez sensu prowadzi nie tam gdzie chciałem jechać. W Lipkowie minimalnie się pogubiłem i zacząłem szukać prawidłowej ścieżki. W końcu znalazłem niebieski szlak i jego się trzymałem do Zaborowa Leśnego. Tam skręciłem na zielony szlak, który nigdy nie wysycha i w paru miejscach musiałem skakać po drzewach. Udało się to suchą stopą :) Kraina Wiecznej Wilgoci :)
W końcu dotarłem do Roztoki, gdzie zrobiłem mały postój i wciągnąłem małe co nie co :)
Z Roztoki wróciłem trzymając się czerwonego szlaku, który totalnie wymiata. Przez większą część wiedzie singlem, korzenie, góra-dół-góra-dół, morda się cieszy :) Jedynie epizodycznie pojawiał się irytujący piach, ale zazwyczaj można było ominąć to ścieżką wijącą się gdzieś z boku :)
Zaliczyłem też Tygrysią górkę, dojechałem do cmentarza w Palmirach i dalej jadąc czerwonym zmagałem się z piachem. Potem zrobiło się trochę lepiej i jazda była dużo przyjemniejsza :) Pojawiła się interwałowa sekcja przed Mogilnym Mostkiem, którą uwielbiam jeździć :) Parę kilometrów za mostkiem jest przejazd groblą, która jest najeżona dziurami, korzeniami i błotem. Musiałem zachować koncentrację, żeby się nie zmoczyć w tej brei.
Dopadło mnie zmęczenie, zatrzymałem się na chwilę na rozjeździe czerwonego i zielonego szlaku. Czerwonym dojechałbym do szpitala w Dziekanowie, nie chciałem jeszcze wyjeżdżać z lasu.
Dane wyjazdu:
56.31 km
44.00 km teren
02:31 h
22.37 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:198 ( 99%)
HR avg:173 ( 88%)
Podjazdy:514 m
Kalorie: 2349 kcal
Rower:Gary Fisher Big Sur
Mazovia: Chorzele
Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 23.04.2012 | Komentarze 5
Pobudka 6:20. Szybkie lekkie śniadanie, bułka z pieczonym indykiem, do tego herbata. Zbieranie bambetli, rower pod pachę i wychodzę.Akurat podjechał Grzesiek (pierwszy w życiu startował w maratonie) i parę minut po 7 ruszamy z Ursynowa w kierunku Chorzeli.
Na trasie widać coraz więcej aut jadących w tym samym celu co my, za Pułtuskiem jedziemy w sznurku 8 aut, wszystkie z rowerami.
Na miejsce docieramy chwilę po 9, wyciągamy rowery z bagażnika, szybki montaż przednich kół, korekcja zacisków przednich hamulców. Przebieramy się, jedziemy na poszukiwanie bankomatu. Do tego zakupy w sklepie na drugie śniadanie jogurt i buła.
Kupujemy jeszcze dopalacze u Nutrenda, krótka rozgrzewka i trzeba ustawiać się w sektorach. Ustawiać się to zbyt dużo powiedziane. Pierwszy start w tym sezonie, czyli XI jest grana. Obok nas stoi też parę osób, które też mają swój pierwszy start. Robimy sobie ostatnie podśmiechujki, przybijamy pionę życząc sobie powodzenia i jazda.
Wypadamy ze stadionu, skręt w lewo na długi asfalt, na którym wieje w mordę. Staram się przeskakiwać od grupki do grupki, przeciskać między ludźmi, byle osłonić się od wiatru. Niestety żeby dobrze pojechać trzeba wyskoczyć na lewo i zmagać się z wiatrem. Zerkam na licznik 48km/h, tętno skacze na 192 bpm. Zwalniam odrobinę, ale zaraz doskakuje do mnie dwóch zawodników i chowają mi się za plecami. Zakręt w lewo, dalej asfalt, lekko pod górę. W końcu wpadamy w teren. W pewnym momencie na środku drogi zator, kałuża i błoto. Panienki zamiast próbować to objechać, przejechać. No cokolwiek to schodzą z rowerów i tak włażą swoimi białymi bucikami w bajoro. Gdzie sens, gdzie logika? Przyblokował mnie jeden taki i żeby nie wylądować cały w błocku, chcąc nie chcąc schodzę z roweru, kląć pod nosem. Na 5 kilometrze pojawia się pierwszy sensowny podjazd i znowu to samo. Chcesz jechać to na środku zsiadają z rowerów i podprowadzają.
Nienawidzę startować z końcowych sektorów.
Jadę swoje i cały czas staram się wyprzedzać. Trasy w lesie wytyczone kapitalnie, są szybkie szutry gdzie leci się pod 40km/h, węższe wilgotne ścieżki gdzie koła zwalniają i kręci się wyraźnie ciężej. Momentami są piachy, ale nie są upierdliwe. No i to na co czekałem i uwielbiam, podjazdy... dużo podjazdów :) W międzyczasie wciągam żel.
Na około 22km dopadam gościa z teamu AirBike'a Siadam na koło, trochę odpoczywam, w końcu wyprzedzam i on siada mi na koło. Ok to wieziemy się razem :)
Wpadamy na bufet, łapię wodę, banana i za bufetem orientuję się że w bidonie pusto. FAK MEN! Czyli przez najbliższe 15km jazda bez popijania, może być ciężko. No nic, za gapowe się płaci. Za pierwszym bufetem zaczyna się interwałowa sekcja i nie ma czasu na odpoczynek. Jedziemy na zmiany, raz ja z przodu raz on. Mijamy kolejnych zawodników i w końcu trafiamy na zabezpieczony taśmami zjazd po skarpie.
Ktoś zerwał taśmę i akurat mi musiała wkręcić się tylną piastę. KURWA!
Ktoś za mną krzyknął, żebym uważał, bo nawet tego nie zauważyłem. Zatrzymałem się, ale nie było gdzie zająć się rowerem. Z jednej strony przepaść, z drugiej skarpa. Gdzieś tam się ukryłem rower do góry kołami i próbujemy wygrzebać cholerstwo. Nie idzie. Ok to odkręcamy koło, też nie idzie wygrzebać z zacisku taśmy. W końcu decyduję się wyciągnąć okładziny, jakimś cudem udaje mi się wygiąć odpowiednio zawleczkę w hamulcach i je wygrzebać. Zdejmuje taśmę ze sprężynki, zakładam szybko okładziny, montuję koło. Sprawdzam czy wszystko jest ok i jadę. Gnam, lecę, pędzę. Zjazd fantastyczny, potem szeroko i staram się nadrobić 8 minut straty jakie tam wyłapałem. Byłem tak zły na całą sytuację, że kręciłem ile fabryka dała. Wpadłem na drugi bufet, złapałem izo, żel i lecę dalej. Zatrzymałem się na chwilę pod koniec strefy bufetowej, żeby przelać powera do bidonu. Jadę do mety, głównie samotnie, na podjazdach znowu wyprzedzam, na płaskim, gdzie się tylko da.
Wypadamy z lasu, ta sama droga co poprzednio tylko w drugą stronę. Trafiam na kałużę, którą już opisywałem i znowu panienki na trasie boją się błotka. Tym razem jadę przez środek i zostawiam kolejnych w tyle.
Znowu asfalt, jadę ile mi sił starcza. Tutaj już trudniej kogoś dogonić, ale się udaje. Skręt w prawo na częściową trasę dystansu Hobby. Wpadam na stadion, tam jeszcze mijam kogoś. Meta.
Czas oficjalny 2:39:40.
mega open 262/393
m2 open 49/59
Awans do 6 sektora.
Wynik nie jest zły, biorąc pod uwagę ile w tym roku mam wyjeżdżone. Jednak nie jestem zadowolony, myślałem że będzie lepiej. Jestem zły na stratę czasową na trasie. No cóż trzeba zacząć trenować i cisnąć :)
Na mecie czekał już na mnie Grek, z piwkiem, a jak. Wlałem je w siebie niczym wodę. Poszedłem po makaron. Potem pakowanie gratów do samochodu, odwiedzanie strefy ciasteczek i czekanie na tombolę. Obydwaj wygraliśmy zestaw serków od sponsora tej edycji, firmy Bel z Chorzeli.
Po losowaniu zawinęliśmy się do domu.
Podsumowując, jestem zadowolony ze startu. Udało mi się namówić Grześka i na prawdę mu się spodobało. W drodze powrotnej zadeklarował się, że jeszcze parę razy weźmie udział, więc będzie z kim jeździć :)
Mam już jakiś pogląd na swoją aktualną formę. Plecy mnie trochę bolały, ale nie ma tragedii, więcej ćwiczeń i będzie dobrze.
Szykuję się na Olsztyn :)