Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi cons z miasteczka Warszawa. Do tej pory z BS przejechałem 11457.36 kilometrów w tym 1877.18 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.42 km/h i zawsze mogłoby być lepiej ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Popieram

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy cons.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:725.91 km (w terenie 116.00 km; 15.98%)
Czas w ruchu:30:13
Średnia prędkość:24.02 km/h
Maksymalna prędkość:62.02 km/h
Suma podjazdów:1539 m
Maks. tętno maksymalne:198 (99 %)
Maks. tętno średnie:173 (88 %)
Suma kalorii:9973 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:40.33 km i 1h 40m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
49.26 km 1.00 km teren
01:59 h 24.84 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:26.9
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:155 m
Kalorie: kcal

Piknik rowerowy w Miłosnej

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 0

Rano pojechałem z rowerem Ani na serwis zrobić ten nieszczęsny nit. Zdążyłem wrócić, wziąłem singla i pojechałem na Kabaty do naleśnikarni na obiad, gdzie chwilę poczekałem na Anię.

Wróciliśmy do domu, szybkie przebranie się w cichy kolarskie i jedziemy na rzeczony piknik. Lampa straszna, paczę na licznik 32*C, dżizaaaas, mamy kwiecień dopiero.

Pierwszy fragment trasy jest fajny, jedziemy do Dolinki i potem drogami wzdłuż trasy siekierkowskiej. Za węzłem na Marsa musimy zjechać na drogę do Mińska i tam się robi już niefajnie. PeKaeSiarze mijają nas rozpędzeni na gazetę, brak pobocza i lampa w plecy. Zdecydowanie nie fajnie, no ale nic... jedziemy. W końcu wjeżdżamy do Wesołej, tam odbijamy na pierwszej możliwej drodze w prawo i już jest spoko.

Po drodze robimy zakupy. Izobronik jest, kiełba jest, no to lecimy szukać znajomych.
W końcu trafiamy na polankę, gdzie zebrało się trochę ludzi.

Piwko piwko, śmiechy chichy, kiełba wciągnięta. Z chłopakami gadki na tematy okołorowerowe i inne takie takie. Zaczyna robić się późno. Ani jakoś niespecjalnie chce się wracać, więc pakuje się z rowerem do samochodu Agnes i Greka, a ja wracam na rowerze.

W drodze powrotnej docisnąłem troszeczkę i w całym amoku przegapiłem rozjazd na węźle i poleciałem przez Gocław. Zanim się zorientowałem to nie chciało już mi się wracać i zrobiłem dodatkowe kilka kilometrów.

Nie chciało mi się zakładać opaski, więc pulsu niet.
Kategoria 31-50km, spontan


Dane wyjazdu:
36.44 km 0.00 km teren
01:38 h 22.31 km/h:
Maks. pr.:52.30 km/h
Temperatura:21.1
HR max:173 ( 86%)
HR avg:133 ( 66%)
Podjazdy:151 m
Kalorie: 887 kcal

Lajcik

Piątek, 27 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 0

Wieczorem wyskoczyłem do Ski na 17 stycznia po nitownicę, żeby w końcu zrobić w Ani rowerze nit pod koszykiem na bidon.

Garmin coś nie chciał złapać fixa i pokazuje bzdury na mapie, ale dystans jest jak najbardziej poprawny.

Podjechałem tam w ekspresowym tempie, na miejscu okazało się, że nitownica już powędrowała do chłopaków na Karolki i wziąłem tylko nity na zapas.

Potem chwilę pogadałem z chłopakami i poleciałem Żwirki i Wigury w stronę Centrum, gdzie umówiłem się z Anią. Przy skrzyżowaniu z Racławicką przyblokowała mnie Warszawska Masa Kretynów. Całe szczęście załapałem się na ogon tego spędu.

Z Anią z nad Wisły pojechaliśmy na Starówkę, gdzie nie odmówiliśmy sobie przyjemności zjedzenia gofra z bitą śmietaną i polewą :))

Potem już lajtowo pokręciliśmy jeszcze do Ogrodu Saskiego i stamtąd w stronę domu.

W końcu wieczór był na tyle ciepły, żeby jechać na krótko. AJMLOWYNYT!!!
Kategoria 31-50km


Dane wyjazdu:
35.40 km 0.00 km teren
01:30 h 23.60 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy:232 m
Kalorie: 920 kcal

Kontrolnie miasto + podjazdy

Czwartek, 26 kwietnia 2012 · dodano: 27.04.2012 | Komentarze 0

Początkowo miało być co innego, a wyszło co innego.
Zebrałem się z domu, krótko pokręciłem przez Ursynów, podjechałem na Kopę. Podjazd od południowo-wschodniej strony, który wydaje mi się troszkę cięższy niż ten od strony północnej. Nie zmieniłem odpowiednio wcześniej przełożenia i na podjeździe musiałem chwilę pokombinować, żeby nie stracić łańcucha już na początku wypadu.

Następnie prosto Puławską i przy Dworkowej nachodzi mnie na zjazd... po schodach przez Morskie Oko. Zeszłoroczne treningi z Błażejem jednak pozwoliły trochę opanować lęk przed takimi przeszkodami.

Skoro wylądowałem już w pobliżu Agrykoli, to zrobiłem 6 podjazdów. Najszybszy wyszedł mi w 1:36, a przeciętnie 1:38. Spotkałem tam dwóch gości, chwilę pogadaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę.

Trzeba ćwiczyć podjazdy, bo jest, moim zdaniem, kiepsko.

Po skończonych podjazdach rekreacyjnie potoczyłem się Traktem na Stare miasto gdzie zawinąłem do domu.
Pod Palma spotkałem "masę" rolkarzy, którzy urządzali sobie przejazd przez miasto. Dobrze, że nie w godzinach szczytu jak masa kretyńska.
Kategoria 31-50km, trening


Dane wyjazdu:
107.32 km 0.00 km teren
03:33 h 30.23 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy:146 m
Kalorie: 2720 kcal

A fontanna w Czosnowie stoi gdzie stała i ma się dobrze.

Środa, 25 kwietnia 2012 · dodano: 26.04.2012 | Komentarze 0

W pracy dziś przysypiałem, czułem że to nie mój dzień. Trudno było się skoncentrować, za oknem zrobiło się całkiem ładnie, a ja jakby w zimowym letargu.
W drodze z pracy do domu zastanawiałem się czy Ania pracuje dziś do 17 czy do 19. Okazało się, że do 19. W między czasie wydzwoniłem Sławka, ale ten zalegał w domu i był po piwku, więc nie chciał ryzykować wypadu do Czosnowa.

Wpadłem do domu, szybkie ciuchowe szacher-macher i jedziemy.
Na początku spokojnie, bez zarzynania się. Staram się kontrolować i nie szaleć.
Jadę Dolinką, przy ZUSie na Czerniakowskiej, jadę górą, zamiast stać na światłach i zjeżdżam na Wisłostradę. Tam elegancko, zielona fala :)

Koło Centrum Nauki Kopernik dopadam szosowca, łapię się koła i jedziemy. Gość zorientował się że ma towarzystwo i zaczyna sygnalizować skręty i wszelkie niespodzianki na trasie. Jedziemy tak do mostu Grota, gdzie dziękuję mu za współpracę, życzymy sobie szerokości i każdy w swoją stronę.

Dojeżdżam do Maka na Młocinach, gdzie dochodzę do wniosku, że jeszcze nie czas na popas, bo jedzie mi się rewelacyjnie. W Łomiankach wybieram kasę z bankomatu z myślą o zakupach w jakimś przydrożnym sklepie. Co nie dojdzie do skutku, ale o tym później.

Na Rolniczej wyjeżdża mi kolarz, którego doganiam. Przy bliższej konfrontacji okazuje się, że to zawodniczka Legion-Serwis Active Jet Merida Team*. Wyprzedziłem ją, upewniłem się czy siadła na koło, siadła. No to jadziem dalej. Wiatr w ryj, prędkość oscyluje w okolicy 35km/h. Tętno skacze na 180 bpm i więcej, nogi zaczynają palić. W tym samym momencie widzę, że moja przypadkowa towarzyszka daje zmianę. Chowam się w cieniu, odpoczywam, tętno zaczyna spadać do 155 bpm. I tak jeszcze kilka razy. Nie wiem czy mi się wydawało, ale Rolniczą od początków do fontanny w Czosnowie przejechaliśmy w około 16-18 minut.

Przy fontannie się pożegnaliśmy, ja zrobiłem pamiątkowe foto z okazji pierwszego Czosnka w tym roku.
Pierwszy Czosnów 2012 © cons


Szybko się zebrałem i dalej jadę swoje. Przejechałem do NDM i tam skręciłem na DW 630 i jazda do Jabłonnej. W między czasie zatrzymałem się na chwilę na przystanku PKS, żeby dołożyć sobie nogawki, temperatura poniżej 14*C i kolana jednak dostają w dupę. Zadzwonił Ania, która skończyła pracę i chciała wyjść pokręcić. Niestety wkurzyłem ją troszeczkę, mówiąc ile mam przejechane i zachęciłem żeby wyjechała mi na przeciw. Suma summarum nie zrobiła tego. Z jednej strony żałuję, bo przydałoby mi się towarzystwo, z drugiej udało się zrealizować założony plan ciśnięcia do końca.

Mniej więcej od tego momentu załączyło mi się mega ssanie w brzuchu, a tutaj lokalne sklepiki okupowane przez lokalny element i trochę strach zostawić rower bez opieki, a może inaczej, pod taką opieką. Jechałem więc swoje i zjadłem dopiero w Maku na Tarcho. Zły jestem na siebie, że tam się stołowałem. Czas zainwestować trochę kasy w batony i mieć zapas w domu.

Popas się skończył i trafił się kolejny rowerzysta, którego najpierw wyprzedziłem, potem usiadł mi na koło i na Jagiellońskiej dał zmianę, mocno cisnąc pod wiatr, który w mieście wieje jak chce. Przy Starzyniaku każdy pojechał w swoją stronę. Ja na wał i tak do mostu Siekierkowskiego. Przy ZUSie zorientowałem się, że brakuje mi paru kilometrów do wykręcenia setki, a jeszcze kilku to pierwszego tysiączka w tym sezonie. Pojechałem więc przez Wilanów, Przyczółkową do Powsina i tam zwyczajowo przez Gąsek i Kabaty do domu.

A tam czekała na mnie kulinarna miespodziewajka, Ania przygotowała ziemniaczane muffinki z cebulą i kiełbaską, do tego kiełbaska i warzywka. Byłem tak głodny, że wciągnąłem to z mega smakiem :)
Ziemniaczane muffiny © cons


W trakcie jazdy rozmyślałem, co by było gdybym miał jakąś szoskę :))

* Przy okazji sprawdziłem w Cyklopedii, że była to Agnieszka Sikora, aktualna liderka klasyfikacji generalnej na Mazovii (Mega) i Poland Bike (Max). Ma dziewczyna powera!

Track:


Dane wyjazdu:
23.64 km 0.00 km teren
00:59 h 24.04 km/h:
Maks. pr.:37.80 km/h
Temperatura:10.8
HR max:155 ( 77%)
HR avg:125 ( 62%)
Podjazdy: 66 m
Kalorie: 555 kcal

Regeneracja

Poniedziałek, 23 kwietnia 2012 · dodano: 23.04.2012 | Komentarze 0

Cały dzień czułem się dziś śnięty, wyczerpany po maratonie. Wieczorem kiedy miałem wyjść na rower zaczęło padać, więc włączyliśmy sobie z Anią kolejny odcinek Kompanii Braci. W międzyczasie przestało padać, więc po seansie zebrałem się na rower.

Ustawiłem liczydło żeby mnie pilnowało z pulsem i w razie czego krzyczał. Pojechałem spokojnym tempem, jakiego szczerze nie lubię, nie lubię i już. Zawiozłem rękawiczki i czapkę do brata, które zostawił u nas na parapetówie w lutym. Nie ma to jak odnajdywanie rzeczy przy sprzątaniu zakamarków, c'nie? :)

Chwilę posiedziałem pogadaliśmy i kurna się późno zrobiło. Wróciłem tą samą trasą, a chciałem zrobić przelot przez Centrum.
Kategoria 10-30km, trening


Dane wyjazdu:
56.31 km 44.00 km teren
02:31 h 22.37 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:198 ( 99%)
HR avg:173 ( 88%)
Podjazdy:514 m
Kalorie: 2349 kcal

Mazovia: Chorzele

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 23.04.2012 | Komentarze 5

Pobudka 6:20. Szybkie lekkie śniadanie, bułka z pieczonym indykiem, do tego herbata. Zbieranie bambetli, rower pod pachę i wychodzę.
Akurat podjechał Grzesiek (pierwszy w życiu startował w maratonie) i parę minut po 7 ruszamy z Ursynowa w kierunku Chorzeli.
Na trasie widać coraz więcej aut jadących w tym samym celu co my, za Pułtuskiem jedziemy w sznurku 8 aut, wszystkie z rowerami.
Na miejsce docieramy chwilę po 9, wyciągamy rowery z bagażnika, szybki montaż przednich kół, korekcja zacisków przednich hamulców. Przebieramy się, jedziemy na poszukiwanie bankomatu. Do tego zakupy w sklepie na drugie śniadanie jogurt i buła.

Kupujemy jeszcze dopalacze u Nutrenda, krótka rozgrzewka i trzeba ustawiać się w sektorach. Ustawiać się to zbyt dużo powiedziane. Pierwszy start w tym sezonie, czyli XI jest grana. Obok nas stoi też parę osób, które też mają swój pierwszy start. Robimy sobie ostatnie podśmiechujki, przybijamy pionę życząc sobie powodzenia i jazda.

Wypadamy ze stadionu, skręt w lewo na długi asfalt, na którym wieje w mordę. Staram się przeskakiwać od grupki do grupki, przeciskać między ludźmi, byle osłonić się od wiatru. Niestety żeby dobrze pojechać trzeba wyskoczyć na lewo i zmagać się z wiatrem. Zerkam na licznik 48km/h, tętno skacze na 192 bpm. Zwalniam odrobinę, ale zaraz doskakuje do mnie dwóch zawodników i chowają mi się za plecami. Zakręt w lewo, dalej asfalt, lekko pod górę. W końcu wpadamy w teren. W pewnym momencie na środku drogi zator, kałuża i błoto. Panienki zamiast próbować to objechać, przejechać. No cokolwiek to schodzą z rowerów i tak włażą swoimi białymi bucikami w bajoro. Gdzie sens, gdzie logika? Przyblokował mnie jeden taki i żeby nie wylądować cały w błocku, chcąc nie chcąc schodzę z roweru, kląć pod nosem. Na 5 kilometrze pojawia się pierwszy sensowny podjazd i znowu to samo. Chcesz jechać to na środku zsiadają z rowerów i podprowadzają.
Nienawidzę startować z końcowych sektorów.
Jadę swoje i cały czas staram się wyprzedzać. Trasy w lesie wytyczone kapitalnie, są szybkie szutry gdzie leci się pod 40km/h, węższe wilgotne ścieżki gdzie koła zwalniają i kręci się wyraźnie ciężej. Momentami są piachy, ale nie są upierdliwe. No i to na co czekałem i uwielbiam, podjazdy... dużo podjazdów :) W międzyczasie wciągam żel.
Na około 22km dopadam gościa z teamu AirBike'a Siadam na koło, trochę odpoczywam, w końcu wyprzedzam i on siada mi na koło. Ok to wieziemy się razem :)
Wpadamy na bufet, łapię wodę, banana i za bufetem orientuję się że w bidonie pusto. FAK MEN! Czyli przez najbliższe 15km jazda bez popijania, może być ciężko. No nic, za gapowe się płaci. Za pierwszym bufetem zaczyna się interwałowa sekcja i nie ma czasu na odpoczynek. Jedziemy na zmiany, raz ja z przodu raz on. Mijamy kolejnych zawodników i w końcu trafiamy na zabezpieczony taśmami zjazd po skarpie.

Ktoś zerwał taśmę i akurat mi musiała wkręcić się tylną piastę. KURWA!
Ktoś za mną krzyknął, żebym uważał, bo nawet tego nie zauważyłem. Zatrzymałem się, ale nie było gdzie zająć się rowerem. Z jednej strony przepaść, z drugiej skarpa. Gdzieś tam się ukryłem rower do góry kołami i próbujemy wygrzebać cholerstwo. Nie idzie. Ok to odkręcamy koło, też nie idzie wygrzebać z zacisku taśmy. W końcu decyduję się wyciągnąć okładziny, jakimś cudem udaje mi się wygiąć odpowiednio zawleczkę w hamulcach i je wygrzebać. Zdejmuje taśmę ze sprężynki, zakładam szybko okładziny, montuję koło. Sprawdzam czy wszystko jest ok i jadę. Gnam, lecę, pędzę. Zjazd fantastyczny, potem szeroko i staram się nadrobić 8 minut straty jakie tam wyłapałem. Byłem tak zły na całą sytuację, że kręciłem ile fabryka dała. Wpadłem na drugi bufet, złapałem izo, żel i lecę dalej. Zatrzymałem się na chwilę pod koniec strefy bufetowej, żeby przelać powera do bidonu. Jadę do mety, głównie samotnie, na podjazdach znowu wyprzedzam, na płaskim, gdzie się tylko da.

Wypadamy z lasu, ta sama droga co poprzednio tylko w drugą stronę. Trafiam na kałużę, którą już opisywałem i znowu panienki na trasie boją się błotka. Tym razem jadę przez środek i zostawiam kolejnych w tyle.
Znowu asfalt, jadę ile mi sił starcza. Tutaj już trudniej kogoś dogonić, ale się udaje. Skręt w prawo na częściową trasę dystansu Hobby. Wpadam na stadion, tam jeszcze mijam kogoś. Meta.

Czas oficjalny 2:39:40.
mega open 262/393
m2 open 49/59

Awans do 6 sektora.

Wynik nie jest zły, biorąc pod uwagę ile w tym roku mam wyjeżdżone. Jednak nie jestem zadowolony, myślałem że będzie lepiej. Jestem zły na stratę czasową na trasie. No cóż trzeba zacząć trenować i cisnąć :)

Na mecie czekał już na mnie Grek, z piwkiem, a jak. Wlałem je w siebie niczym wodę. Poszedłem po makaron. Potem pakowanie gratów do samochodu, odwiedzanie strefy ciasteczek i czekanie na tombolę. Obydwaj wygraliśmy zestaw serków od sponsora tej edycji, firmy Bel z Chorzeli.

Po losowaniu zawinęliśmy się do domu.

Podsumowując, jestem zadowolony ze startu. Udało mi się namówić Grześka i na prawdę mu się spodobało. W drodze powrotnej zadeklarował się, że jeszcze parę razy weźmie udział, więc będzie z kim jeździć :)
Mam już jakiś pogląd na swoją aktualną formę. Plecy mnie trochę bolały, ale nie ma tragedii, więcej ćwiczeń i będzie dobrze.
Szykuję się na Olsztyn :)

Kategoria 51-80km, maraton


Dane wyjazdu:
38.97 km 0.00 km teren
01:31 h 25.69 km/h:
Maks. pr.:47.40 km/h
Temperatura:17.3
HR max:191 ( 97%)
HR avg:153 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1082 kcal

Ski Team i do rodziców

Sobota, 21 kwietnia 2012 · dodano: 23.04.2012 | Komentarze 0

Coś ostatnio mi hamulce się skończyły, miałem z nimi problemy i jakby hamowały od niechcenia, szczególnie przedni. Jutro start w Chorzelach, nie pojadę więc bez hamulców.

Zebrałem się na rower, pojechałem do serwisu na Karolkową. Wyczyściłem wszystko jak trzeba. Przy okazji wyczyściłem rower.

Nie powiem, trochę się praca poprawiła, ale bez szału w dalszym ciągu.

Zebrałem się ze Ski, i zapomniałem odpauzować Garmina, grrrr. Pojechałem do rodziców do taty na imieniny. Potem z niespodzianką przyjechała Ania, która korzystając z pięknej pogody zamiast na wykładach znalazła się na rowerze i zajechała do Radzymina odwiedzić babcię.

Potem już razem wróciliśmy, mokrymi asfaltami poburzowej Warszawy :)
Kategoria 31-50km, newsy


Dane wyjazdu:
33.00 km 0.00 km teren
01:25 h 23.29 km/h:
Maks. pr.:32.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:160 m
Kalorie: 731 kcal

Ziu Ziu Ziu Ziu... czyli kadencja z Krzychem.

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · dodano: 19.04.2012 | Komentarze 1

Powiem jedno... pogoda dziś była z i do dupy.

Rano jechałem do roboty zbiorkomem i nie było źle, coś tam kapało z nieba i trochę wiało. Dobra luz, może się rozpogodzi. No i się rozpogodziło od 9 do 17.
Z A J E B I Ś C I E.

Wróciłem do domu, ogarnąłem co miałem ogarnąć, ochędażam się na rower i dzwoni telefon. Paczę Krzychu na wyświetlaczu. Pyta się czy na rower nie wychodzę, bo on dziś reha-trening musi zrobić. No dobra ustawmy się, bo już raz nam jakoś nie wyszło.
W sumie to miałem jechać na Agrykolę trzasnąć sobie parę podjazdów, ale chęć kręcenia w towarzystwie jakoś bardziej do mnie przemówiła. Spotkaliśmy się na KEN przy E.Leclercu.

Początek minął nam spokojnie, bo Krzychu musi oszczędzać nogę i ma odpowiednio rozpisany trening. 30 minut spokojnej jazdy, spoko. Akurat taka przyjemna rozgrzewka i pogaduchy. Pojechaliśmy na tyłach SGGW do Doliny, tam skręciliśmy w Wilanowską i dalej do Przyczółkowej, gdzie dogonił nas gostek, z którym ostatnio jechałem. Padało coraz mocniej i robiło się nieprzyjemnie. No ale trening jest trening. Skręciliśmy w stronę Okrzeszyna i na tamtejszych szosach zrobiliśmy trening na kadencje, tzn. bardziej Krzychu robił niż ja, ale starałem się również kręcić szybko.
Było to jakoś tak:
5x 2min 95-120rpm i 30sek przerwy między powtórzeniami
5x 2min 95-120rpm i 15sek przerwy

Nie powiem fajnie się jechało, tylko kapaja z nieba była trochę upierdliwa.
Po skończonych powtórzeniach wróciliśmy przez Gąsek i Kabaty do domu.

Track:


a teraz siedzę i słucham coś co mnie zawsze rozwalało jak pracowałem w Ski.

od 3 minuty się zaczyna.
cud miód orzeszki
Kategoria 31-50km, trening


Dane wyjazdu:
25.47 km 4.00 km teren
01:04 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:44.68 km/h
Temperatura:13.0
HR max:193 ( 98%)
HR avg:155 ( 79%)
Podjazdy:115 m
Kalorie: 729 kcal

Po zacisk sobie jadę, Garmina ogarniam

Środa, 18 kwietnia 2012 · dodano: 19.04.2012 | Komentarze 0

W Ani skopsał się zacisk sztycy. Co parę kilometrów sztyca zniżała się parę centymetrów w dół. I ani Ani groźbą, ani Ani prośbą nie szło dojść z nim do ładu i składu, czyli trzymania się jednej pozycji. Mnie też się nie bał. Jako domowy mechanikoskładacz rowerów zakomenderowałem zmianę dziada na nowy lepszy model. Nucać sobie hiciora z przed paru lat. Jakoś w okolicach poniedziałku poszperałem troszkę w necie i znalazłem lekutkiego następcę nieposłusznego Scape'a.
Szczęście chciało, że akurat tego dnia Krzysiek składał zamówienie w jednym ze sklepów internetowych.

Zakupiliśmy o... takiego:
Nowy zacisk do Cuba © cons

Waga przy 34.9 około 10,5g z tytanową śrubką M4.

Dziś przyszła do niego paczucha. Po paru telefonach dogadaliśmy się, że będzie na Okęciu trzaskać foty i tam też podjadę po odbiór.

Po powrocie z robo przeskoczyłem w rowerowe fatałaszki i wytarabaniłem się na rower. Przyszedł czas na ujarzmienie Garminowej bestyji. Przez całe życie jeździłem na Sigmach, przyzwyczaiłem się do tego że jak ruszam z automatu się zlicza mi wszystko, a tutaj nie. Trza wcisnąć guziczek i liczy, staję na światłach nie liczy, ruszam liczy. I tylko jest PIK stoimy, PIK jedziemy, PIK stoimy. Zajebistość!

Jechałem sobie niezbyt wymagającym tempem w stronę lotniska i bawiłem się przy okazji funkcjami. Parę rzeczy muszę poustawiać po swojemu, bo mi nie do końca pasuje takie ustawienie wyświetlanych informacji.

Dojechałem w końcu na ustalone miejsce, a Krzycha ani widu, ani słuchu. Łapię za telefon i pytam się go gdzie sterczy ze swoją lunetą. Mniej więcej mi wytłumaczył lokalizację, no to jadę. I wjechałem w jakieś wykoszone pola, kij wie co to było, puls mi wywaliło pod górny limit, a prędkość malała. Już wolę podjazdy od takiego niewiadomoco.

Postałem parę minut, popaczyłem na lądujące samoloty. Gadka szmatka, a człowiek stygnie i się zimno robi. Zarządziłem powrót, odebrałem co nasze i jazda. Tym razem lepsza droga, na końcu której było rozlewisko. Kuźwa... powtórka z Piaseczna? Na szczęście nie.

W drodze powrotnej zajrzałem do Ski Team przy 17 stycznia. Pogadałem chwilę z Sebkiem, zanabyłem 2 bidony, jeden dla Ani, drugi dla mua. Stare hydronośniki po zeszłym sezonie pokryły się nową formą życia i nadają się tylko do mycia łańcucha.

Wybyłem z przybytku i tutaj zapomniałem włączyć stoper w Garminie. Niby wszystko mi ładnie pokazywało, poza aktualnym nachyleniem. Co jest do cholery!!.
Dopiero przy Kopie Cwila mnie olśniło i tam włączyłem zliczanie. SZIT!
Zrobiłem tam 2 podjazdy i zawinąłem do domu, bo już późno się zrobiło.

Trzeba się przestawić na nowe urządzenie, bo tak trochę lipa mieć dziury w przejazdach.

Poniżej podsumowanie i track z jazdy.
Kategoria 10-30km, spontan


Dane wyjazdu:
13.30 km 0.00 km teren
00:32 h 24.94 km/h:
Maks. pr.:33.63 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Pada, Wieje, a ja po Garmina jadę

Poniedziałek, 16 kwietnia 2012 · dodano: 16.04.2012 | Komentarze 1

Kupiłem kupiłem kupiłem. Kolejne małe marzenie zrealizowane. Wszystko za sprawą Ani i mojej wspaniałej ekipy. W ramach prezentu złożyli się i podarowali mi bon na zakup pulsometru o którym od długiego czasu po cichu marzyłem.
No i stało się.

Na allegro trafiłem egzemplarz z opaską i czujnikiem kadencji praktycznie w cenie gołego komputerka. Dołożyłem mniejszą cześć kasy i zrealizowałem to o czym w zeszłym roku już myślałem.

W ciągu dnia umówiłem się na odbiór, okazało się że osoba od której go kupiłem mieszka całkiem niedaleko. Mimo piździawy, wiatru i ulewy wsiadłem na rower i pojechałem sfinalizować transakcję :)
Na miejscu chwilę pogadałem z gostkiem o rowerach i zebrałem się do powrotu.
Niedługo po tym jak ruszyłem wjechałem w ogromną kałużę i przemoczyłem kompletnie nogi. W butach powódź, wiatr pizga. Ale nakręciło mnie to do mocniejszego naciskania w pedały i zmagania z pogodą. Gdyby nie przemoczone buty pewnie bym pojechał jeszcze do Powsina i wrócił przez Kabaty, a tak wróciłem tą samą drogą, byle szybciej.

Garmin Edge 500 © cons
Kategoria 10-30km, newsy, spontan