Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi cons z miasteczka Warszawa. Do tej pory z BS przejechałem 11457.36 kilometrów w tym 1877.18 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.42 km/h i zawsze mogłoby być lepiej ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Popieram

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy cons.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maraton

Dystans całkowity:651.45 km (w terenie 577.00 km; 88.57%)
Czas w ruchu:28:16
Średnia prędkość:23.05 km/h
Maksymalna prędkość:62.60 km/h
Suma podjazdów:3924 m
Maks. tętno maksymalne:206 (103 %)
Maks. tętno średnie:185 (92 %)
Suma kalorii:19083 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:50.11 km i 2h 10m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.70 km 40.00 km teren
02:22 h 23.96 km/h:
Maks. pr.:48.40 km/h
Temperatura:15.7
HR max:196 ( 95%)
HR avg:178 ( 86%)
Podjazdy:387 m
Kalorie: 2322 kcal

Mazovia: Rawa Mazowiecka

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 24.09.2012 | Komentarze 3

Mazovia w Rawie. W zeszłym roku po tamtym maratonie zakończyłem sezon przez plecy. W tym roku trzęsło tak samo, ale było trochę lepiej. Jestem lepiej wjeżdżony i w ogóle lepiej mi się jeździ.

Trasa praktycznie płaska, kilka fajnych elementów, ale rzeczy typu zaorane pole, tarka, jakieś trawy to kicha. Do tego kłopoty ze znakowaniem trasy.

Zaliczyłem OTB i kask się rozpadł.
Efekt OTB © cons

Do tego boli mnie bark.

Czas zwycięzcy:
1:58:32

Mój czas na kresce 2:24:06
23/59 M2
162/379 OPEN

spadek do 3 sektora i w sumie dobrze :)
Kategoria 51-80km, KMC 1, maraton


Dane wyjazdu:
53.46 km 47.00 km teren
02:10 h 24.67 km/h:
Maks. pr.:62.60 km/h
Temperatura:25.0
HR max:201 ( 97%)
HR avg:179 ( 86%)
Podjazdy:429 m
Kalorie: 2203 kcal

Poland Bike - Płock

Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 2

Poland Bike w Płocku. Rano zbiórka, po niezbyt długiej podróży dotarliśmy do Płocka z wielkim zapasem czasu. Rejestracja, przebieranie się i tego typu pierdoły zabierają nam około 1,5h.
Pierwszy raz jadę u Grzegorza Waisa, więc start z 6, ostatniego, sektora. Wiem, że czeka mnie przebijanie się przez tabuny ludzi.
Wybija południe, rusza pierwszy sektor, potem drugi i następne. W końcu ruszamy i my. Od samego początku idzie OGIEŃ, a ja znajduję się gdzieś w połowie sektora. Szybko wybijam na lewo, za mną ciągnie Grzesiek, ale gubię go gdzieś po drodze. Mijam całe grupy ludzi, na liczniku 45km/h. Nikomu nie daję zaczepić się na kole, tylko lecę byle jak najwięcej wyprzedzić na szybkim asfalcie. Na 2 kilometrze jest zjazd o którym mówili w miasteczku zawodów, że niby niebezpieczny i w ogóle. Na nim rozpędzam się do prawie 63km/h i doganiam 5 sektor. Dokładnie na 3 kilometrze doganiam Jurka, naszego kierowcę. Na mecie powiedział mi potem, że mignąłem mu tylko przed oczami i tyle mnie widział.
Skręt w prawo i wjeżdżamy w teren, tam trochę odpuszczam korby, bo to dopiero 4 kilometr, a przede mną jeszcze niecałe 50 do mety. Dogania mnie Grzesiek, który daje mocną i bardzo długą zmianę.
Przez blisko 10km współpracujemy, jednak więcej ja mu się chowam za plecami. W końcu taki był plan, do rozjazdu MINI/MAX on mnie ciągnie, a dalej sam gonię swojego MAXA. I faktycznie tak jest, średnia wyszła nam około 29km/h. Wyprzedzaliśmy gdzie się dało i jak tylko się dało. Na 14 kilometrze jest stroma skarpa którą wszyscy dają z buta. Robi się korek i niezauważenie kompan mi odskakuje bokiem. Tracę do niego 7 miejsc i nie udaje mi się tego odrobić.
Rozjazd, lecę w lewo cały czas mijając kolejne osoby. Na bufecie łapię wodę, banana oraz oddech, który momentalnie tracę. Zaraz za bufetem zaczyna się podjazd na którym myślałem, że wyrzygam z siebie banana którego dopiero co zjadłem.
Udaje się jednak pokonać go bez sensacji. Trasa jest bardzo ciekawa, co chwila zakręt, zjazd, podjazd. Pola zostały zredukowane do niezbędnego minimum, prowadząc nas od ciekawej sekcji do drugiej ciekawej sekcji.
Na około 30km, przed podjazdem redukuję przód i [brzdęk] urwałem prowadnicę przedniej przerzutki. FAK KURWA JEGO MAĆ! 350zł w plecy, ale nie myślę o tym w tym momencie, tylko cisnę cały czas ze środka.
Mijam cały czas kolejne osoby, podjazdy które pokonuję z niemałym wysiłkiem wysysają ze mnie energię, ale cały czas czuje się dość mocny i świeży. Nie wiem czego to zasługa, czy tego że ostatnio lepiej się odżywiam, na 3 dni przed maratonem zacząłem zarzucać węgle czy odpowiednie nawadnianie i wciąganie żeli. Podejrzewam że wszystkiego po trochu.
Za 2 bufetem dojeżdżam do zawodniczki BSA, po jej minie widzę że umiera. Pytam czy ok i czy łapie koło. Sam trochę zwolniłem, żeby złapać oddech, chwilę rozmawiamy, po czym doję mocną i długą zmianę. Moja tymczasowa towarzyszka wyraźnie złapała drugi oddech i psychicznie się podbudowała. W końcu stwierdziłem, że można podkręcić trochę tempo. Niestety koleżanka tego nie wytrzymała i puściła koło. Nie mniej wjechała na pudło w swojej kategorii wiekowej i to na pierwsze miejsce.

Na sam koniec organizator zapewnił nam podjazd pod skarpę połączony z podejściem schodami. Po czym następował krótki sprint uliczkami płockiej starówki.

Na mecie zameldowałem się
80/160 open
14/24 m2

z czasem 2:11:23, czas zwycięzcy 1:48:53.

Trasa w Płocku moim zdaniem była jedną z ciekawszych tras jakie w tym roku miałem przyjemność jechać. A makaron jaki dostałem na sam koniec, kiedy było już praktycznie po wszystkim przebił wszystko do tej pory. Góra mięsa z sosem z górą makaronu. A jak przyprawiony, mniaaaaaaaam.

Na koniec poszliśmy z Grześkiem sobie usiąść na skarpie, popatrzeć na Wisłę, wypić piwko i zapłacić za nie 100zł więcej. Eszzz. Maraton na bogatości.
Kategoria 51-80km, KMC 1, maraton


Dane wyjazdu:
18.64 km 14.00 km teren
01:39 h 11.30 km/h:
Maks. pr.:47.90 km/h
Temperatura:28.0
HR max:204 ( 99%)
HR avg:181 ( 87%)
Podjazdy:729 m
Kalorie: 1669 kcal

Powerade Garmin MTB Marathon: Ustroń

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 06.08.2012 | Komentarze 2

Debiut na Golonce, dystans Mini.
Na starcie gorąco, ustawiliśmy się z Krzyśkiem w sektorze wspólnym. Inaczej niż na Mazovii tutaj starty odbywają się dystansami, które trzeba zadeklarować wcześniej a nie wybierać w trakcie trwania wyścigu.

11:15 na zegarach, ruszamy. Na początku spokojne tempo, start asfaltem, który od początku wiedzie lekko pod górę. Po około 2-3 kilometrach zaczyna się teren i podjazd robi się bardziej stromy. W pewnym momencie czuję że mało się nie porzygam i schodzę z roweru, mniej więcej w tym samym czasie mija mnie Krzysiek. Rzucam okiem na puls 204 bpm. Masakra. Idę po górę, a razem ze mną idzie jeszcze kilkanaście osób.
MTB Marathon - Ustroń © cons/ fot. Maciej Absalon


Po paru minutach marszu ponownie wsiadam na rower i staram się jechać. W polu widzenia miga mi gdzieś Krzychu, jakieś 4-5 osób przede mną. Tak samo jak ja i reszta towarzystwa prowadzi rower. W końcu dostajemy się na Równicę, doganiam Krzyśka na zjeździe. Gdzie w jednym miejscu sprowadzamy rowery, robi tak większość osób, jednak znalazło się kilku śmiałków którzy zjeżdżali po sporej wielkości luźnych kamieniach.

Po zjeździe było trochę asfaltu, bufet w Brennej i znowu pod górę się zaczynało. Najpierw łagodnie, aby na końcu ponownie zmienić się w marsz z rowerem po kamolcach. Drugi zjazd był już dużo bardziej przyjazny, ale sprawiał że momentami ludzie rozwijali tam za duże prędkości i lecieli przez kierę.
MTB Marathon - Ustroń © cons/ fot. Barbara


W miasteczku spotkaliśmy Ewkę pogadali, pożartowali i pojechali zjeść regeneracyjny makarąą.

Ogólnie z wyjazdu jestem bardzo bardzo zadowolony, dzięki dla chłopaków z naszego turbowozu: Krzyśka, Michała i Krzyśka.

Wynik ma kresce
1:40:09.9

M2 27/35
Open mężczyzn 74/123
Open K+M 80/149

Nie powala, ale nie jechałem po wynik, nie wiedziałem czego mogę się spodziewać.


Kategoria 10-30km, KMC 1, maraton


Dane wyjazdu:
50.43 km 48.00 km teren
02:17 h 22.09 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h
Temperatura:32.7
HR max:192 ( 96%)
HR avg:173 ( 86%)
Podjazdy:168 m
Kalorie: 2144 kcal

Mazovia: Kozienice

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 19.07.2012 | Komentarze 2

Gorąc na starcie. Duchota w lesie. Trasa płaska i niewymagająca. Mimo wszystko umierałem. Na 50km przebiłem dętkę, ktoś rzucił mi zapas i pompkę. Niestety na zawór samochodowy. Potem dostałem dętkę na prestę, ale pompka okazała się tylko na samochodowy. Na bufecie nie mieli pompki. Koniec końców do mety miałem 18km. Od bufetu na start inną drogą było 12km, ale w lesie były takie muchy, gzy i komary że nie dało rady iść. Ponad 2h czekałem aż obsługa zwinie bufety i mnie zabierze ze sobą do miasteczka.

Maratonu oczywiście nie ukończyłem.
Kategoria 31-50km, KMC 1, maraton


Dane wyjazdu:
28.52 km 24.00 km teren
01:08 h 25.16 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:29.4
HR max:206 (103%)
HR avg:185 ( 92%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: 1233 kcal

Mazovia: Lublin

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 2

Lampa, tyle mam do powiedzenia odnośnie pogody. Niemiłosierny upał, taka pogoda mnie wykańcza i odbiera chęć do jazdy. W dodatku po porażce naszych Orłów spałem tylko 3godziny i jeszcze do tego wszystkiego zapomniałem zabrać Olbasu do przetkania alergicznego nosa.

Do miasteczka zawodów nie dojechał Nutrend, mimo że potwierdzał swoją obecność. Nie miałem więc dopalaczy i napojów. Jechałem na wodzie, skręciłem na FIT. Ale od początku...

Początek trasy był poprowadzony przez 1,5km odcinek asfaltu, stawka się rozciągnęła i Windows mi uciekł. Spadłem gdzieś w tył mojego sektora i motywacja spadła. Noga się nie kręciła, nie mogłem złapać oddechu, rytmu czegokolwiek. Z asfaltu zjazd do lasu i pojawiają się pierwsze kałuże. Te kałuże był przez następne 10km. Początkowo starałem się je omijać, potem było mi wszystko jedno, byle pod wodą nie był ukryty jakiś konar, albo rów.
Na około 12km poczułem jak przez całe ciało przechodzą mi ciarki. Wiem co to znaczy. Znaczy to że jest źle i mnie odetnie. Nie chcąc dopuścić do takiej sytuacji, zjechałem na rozjeździe na FIT. Dziwnie się z tym czułem, nie tak miało być. Ale co ja się dziwię jak przez cały tydzień był tylko mecz, browar, jakieś żarcie z doskoku i praktycznie zero roweru.
Echh do dupy z taką jazdą, po drodze mijają mnie kolejni zawodnicy, staram się nie dawać i ich dochodzić.
Paskudny skwar dokucza, wysysa ze mnie siły. Pot leje mi się po twarzy, chyba czas zainwestować w czapeczkę kolarską lub bandanę, tak sobie rozważam i wyjeżdżam na bufet. Łapię Powera (pierwsze iso tego dnia), banana i żel. Pociągnąłem solidnego łyka, połknąłem wręcz banana (bo śniadania dziś nie zjadłem jak zawsze, tylko batony corny :/) i wciągnąłem żel. Zaczęła się dłuuuuga asfaltowa droga, prosto jak w mordę strzelił, lekko pod górkę. W pewnym momencie stoi dwóch kolarzy pod drzewem i liczą. Słyszę "to był 26". Co ja? Gdzie? Ja 26? Niemożliwe. Jednak za nic głowa nie chciała przełamać niemocy, noga drewniana i dupa. Minęła mnie spora grupa i nic nie mogłem zrobić. Pod koniec asfaltu bardzo słabo oznakowany zjazd do lasu, gdzie sporo osób się pogubiło.
W lesie znowu trochę kałuż, ale we mnie wstępują nowe siły. Zaczynam gonić, udało się przeskoczyć około 10-15 osób. Z lasu wyjeżdżamy na ścieżkę z kostki, po lewej stronie słońce pobłyskuje w wodach zalewu, na drzewie tabliczka 1km do mety. Dociskam ile mogę i wyprzedzam gościa, który wydawał się w lesie nie do przejścia. Zerkam jeszcze ze 2 razy czy za mną nie poszedł. Nie, nie poszedł. Dociskam jeszcze, żeby wykręcić z siebie ile można. Jedyne co mi przeszkadza i dekoncentruje to spacerowicze na tej ścieżce, jakieś dzieciaki, ludzie z pieskami. Drę ryja żeby uważali, bo ludzi z obsługi zdecydowanie za mało. Spotkanie z kimś przy prawie 40km/h nie należałoby do najprzyjemniejszych.
Wpadam na metę, czas na Garminie 1h08m.

Poszedłem zjeść makaron, czekam na Grześka, który jeszcze zmaga się z trasą.
Chwilę odpocząłem, pogadałem z innymi osobami, które mnie zagadnęły o trasę i wrażenia. Udałem się do bufetu, żeby się napchać ciachem i izo i tam spotkałem Greka, który pomylił trasę razem z innymi osobami, w miejscu o którym napisałem.
Stracił około 4minut, jest poirytowany. Też bym był, bo człowiek zapieprza, wypruwa sobie flaki i jedne błąd kosztuje go od cholery miejsc w stawce.

Spotykamy Martę, która też pojechała FITa. Miała tak samo ciężki dzień i jeszcze nie zregenerowała się po Gwieździe. Dołączył do nas Arek, który wycofał się z wyścigu, bo pomylił trasę i zamiast na FIT skręcił na Mega.
Ustawiliśmy się w kolejce do myjki, bo rowery ewidentnie tego wymagały. Czas nam płynął na wesołych pogaduszkach.

Potem przemieściliśmy się jeszcze tu i tam. Grek pojechał po izobronki :) Dołączyliśmy do ArteQa i jego wesołej ekipy z Alumexu. Po tomboli na której wylosowali mój numerek, ale nie zdążyłem odebrać nagrody ;) zebraliśmy się do miasta. Do odjazdu pociągu mieliśmy 40minut, a głód zaczynał doskwierać. Ruszyliśmy na stare miasto, nie do końca wiedząc gdzie ono jest. Udało nam się kupić pseudo kebaby, które w smaku okazały się strasznie słaby. Zostało nam 17 minut do odjazdu, ruszyliśmy w szybkim tempie. Z nieba zaczęły lecieć pierwsze krople deszczu. Wpadliśmy na halę główną dworca i... lunęło jakby ktoś wiadrami lał wodę z nieba. Za chwilę podstawili pociąg, do którego się załadowaliśmy.
Zjedliśmy te niedobre kebsy, wypiliśmy piwko z nowo poznanym kolarzem i zmęczeni wracaliśmy do domu.


Na mecie okazało się że dojechałem 5 w M2 i mogłem powalczyć o pudło. Ogólnie jestem 47 OPEN na FIT.
Kategoria 10-30km, maraton


Dane wyjazdu:
54.00 km 54.00 km teren
02:19 h 23.31 km/h:
Maks. pr.:40.20 km/h
Temperatura:24.1
HR max:194 ( 97%)
HR avg:172 ( 86%)
Podjazdy:315 m
Kalorie: 942 kcal

Mazovia: Toruń czyli wszystkie kary na mnie idą

Niedziela, 27 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 2

Pobudka 4:40, ale wstałem 10 minut później. Ciężko było się podnieść o takiej nieludzkiej godzinie. Szybki prysznic, śniadanie i o 5:40 widzę się na dole z Grześkiem. Spokojnie pakujemy moje graty do bagażnika i ruszamy w stronę stolicy pierników. Po drodze zatrzymujemy się na stacji na mały żarło i kawkę, bo ja czułem, że zasnę.
W końcu docieramy do Torunia. Chwilę zajmuje nam dotarcie pod Motoarenę. Obiekt bardzo ładny, robi wrażenie, ale nie mieliśmy czasu na podziwianie, bo obydwaj widzieliśmy na żółto, hehe.

Po przywróceniu równowagi, rozejrzeliśmy się po miasteczku zawodów. W drodze do samochodu spotkaliśmy Łukasza z Limbera, wyciągnęliśmy rowery z bagażnika, przebraliśmy się i pojechaliśmy na krótki rekonesans pierwszych kilometrów trasy i małą rozgrzewkę. Słonko mocno dopiekało. więc nie było sensu katować się niepotrzebnie. Po drodze spotykam Arka, jedziemy razem i narzekamy na wszechobecną piaskownicę. Powrót do miasteczka, ostatnie zrzuty niepotrzebnych rzeczy i zostawiłem w torbie fiolkę z Magnezem. Głupiś oj głupiś, przyjdzie mi potem cierpieć za taka nierozwagę.

Na tarczy 10:40 z Grześkiem zbijamy przedstartowe piątki i życzymy sobie nawzajem powodzenia ustawiając się w sektorach. Do głowy przyszło mi poprawić sobie siodło i okazało się że nos był 11 i ruszamy. Początek wąski i nerwowy. Chwilę po starcie łacha piachu, gdzie ludzie się blokują i schodzą z rowerów. Też schodzę, biegnę z rowerem i czuję że wypadł mi multitool z kieszonki. Wracam się po niego.

Większość mi odjeżdża, noga jest drewniana i się nie kręci. Po 10km dopada mnie czoło 3 sektora. No to ładnie sobie myślę. Do dupy z taką jazdą. Nic tam, jadę swoje i niech się dzieje co chce. Na 21 km rozładował mi się Garmin, no żesz w mordę. Za 1 bufetem zaliczyłem OTB, koło mi się zblokowało w dziurze, której nie zauważyłem. Na szczęście lądowanie w piach było miękkie. Chrupał w zębach aż do mety.

Wiedziałem, że będą nękały mnie skurcze, ale nie wiedziałem kiedy to nastąpi. Pierwszy przyszedł około 33km, tak przynajmniej wiem z danych które podawali mi inni zawodnicy. Błędem było zabranie tylko 1 bidonu 0,7l. Lekko się odwodniłem, ale starałem się dojechać na oparach do 2 bufetu, gdzie uzupełniłem płyny i jakby odzyskałem trochę rezon. Potem jechało mi się lepiej, ale na końcowych kilometrach ponownie odezwały się łydki. Na 5km przed metą minąłem Łukasza który zmieniał dętkę w kole. No jak pech to pech, a odsadził mnie prawie na 3 minuty.

Przed metą na tej samej łasze piachu złapał mnie kolejny skurcz w łydkę i starałem się mocno ją naciągnąć, żeby jak najszybciej odpuściło. Udało się. Wpadłem na stadion i wstąpił we mnie szał bitewny, jak najszybciej przelecieć przez kreskę.
Mazovia Toruń © cons - fot. Bogusław Lipowiecki


Na mecie pogaduszki z innymi, w końcu odnalazłem Grześka, który pomylił trasę i na FIT zamiast 29 zrobił 35km. Stracił przez to od cholery czasu. Szkoda bo twierdził, że noga wyjątkowo dobrze mu się kręciła. Przywiózł za to zimne, pyszne browarki :) Gdzieś tam też przewinęła się Che, Marta i parę inny znajomych twarzy.
Rozsiedliśmy się z ArteQiem i innymi kolarzami z Alumexu na trawce i oddaliśmy radości konsumowania złocistego trunku. Potem umyliśmy rowery, poczekaliśmy na tombolę, gdzie zgarnąłem myszkę do kompa. Przy okazji odebrałem bidon za 4 starty w tym sezonie i się zabraliśmy do domu. Powrót spoko, ale wjazd o Warszawy tragiczny.

Ogólnie marudziłem na piach i że be i fe, ale po opadnięciu kurzu mogę powiedzieć że mi się podobało :)

Wyniki:
Mega Open 141/420
Mega M2 31/72

W Generalce wygląda to ino tak:
Główna M2: 54/378 (awans o 8)
Mega M2: 32/232 (awans o 7)

sektor 2 utrzymany

p.s.
dane z tego co garmin zdążył zapisać

Dane wyjazdu:
55.98 km 53.00 km teren
02:11 h 25.64 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:11.3
HR max:199 (100%)
HR avg:175 ( 87%)
Podjazdy:133 m
Kalorie: 2158 kcal

Mazovia: Legionowo

Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 2

Trzeci start w tym sezonie, tym razem pod nosem czyli w Legionowie. Po roszadach, błędach i zamieszaniach Cezarego wylądowałem po Olsztynie w 2 sektorze. No to będzie pogoń za króliczkiem sobie rozmyślałem.

Trasę mniej więcej znałem z zeszłego roku, wiedziałem że będzie szybko, płasko i niebezpiecznie. W dodatku popadało odrobinę co tylko przyśpieszyło trasę wytyczoną w chotomowskim lesie. Dzień przed złapał mnie nerw przedstartowy i gonitwa myśli w mojej pustej łepetynie. Spalara mode on.

Rano wstałem, zjadłem lekkie śniadanie, dopakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i o 8:30 ruszyliśmy z Grześkiem do Legionowa. Chwilę po 9 byliśmy na miejscu, ze znalezieniem miejsca parkingowego zerowe problemy. Chwilę za nami zaczął się robić tłum do wjazdu na rzeczony parking. Bez stresu wypakowaliśmy rowery z bagażnika i ... o kurwa ale ziiiiiiiiiiimno. I jak tutaj się ubrać, na krótko czy dołożyć nogawki/rękawki? Jak żyć panie premierze?

Po opierunku nas samych ruszamy w poszukiwaniu dziury w ścianie vel. bankomatu. W między czasie dzwoni Windows, że też dotarł i zaparkował niedaleko sektorów startowych. Swoją drogą ten to ma zdrowie, wczoraj startował w Wieluniu, a dziś jechał w Legionowie. Po wizycie przy ścianie płaczu pojechaliśmy do miasteczka zakupić koksy w tubce, znaleźć Adama i ogólnie pokręcić się po terenie.
Przy okazji spotykam Arka, chwilkę gadamy i życzymy sobie powodzenia.
Grzesiek musiał coś tam załatwić, a ja z Winim pojechaliśmy się lekko rozgrzać. Przy okazji zostawiłem u niego w samochodzie nogawki, bo postanowiłem jechać bez nich. W ramach rozgrzewki przejechaliśmy początkowy i końcowy fragment trasy. Zostało 10 minut do startu.

Ustawiłem się w sektorze, gdzie spotkałem Łukasza z drużyny Limber. Poznaliśmy się w Chorzelach, a przez forum rzucił mi zapytanie czy się nie porywalizujemy w Legionowie. Chwilę rozmowy, ostatnie rozgrzewki stygnących mięśni. Ostatnie słowa powodzenia i leci pierwszy sektor. Nie zdążyłem się obejrzeć i już trzeba było ruszać. Fajne uczucie jedziesz, kiedy jeszcze cała rzesza osób za tobą stoi i czeka na swoją kolej.

Początkowo trasa wiodła szeroką drogą z kostki, tempo wysokie, już się tak nie wyprzedza jak w dalszych sektorach, to inna liga. Trzymam się lewej strony, która jest mniej dziurawa i nie wybija tak z rytmu. Po około 600m skręt w prawo o 90* i jazda po szutrowej, maksymalnie dziurawej drodze. Mijamy już zawodników, którzy złapali pierwsze kichy. Oj ten maraton zbierze swoje żniwo, pomyślałem sobie. Niewiele się pomyliłem, na forum pełno jest wpisów o zerwanych łańcuchach, uszkodzonych oponach, przebitych dętkach.

W połowie 2km moje wpadłem w dziurę, dupskiem przywaliłem o siodło i [trach], zacząłem ześlizgiwać się na tylną oponę. Przejechałem jeszcze ze 200m, żeby móc bezpiecznie zjechać z trasy i poprawić defekt. W tym czasie odjechał mi cały sektor. Całe szczęście nikt z 3 jeszcze się nie pojawił, więc zacząłem gonić resztę i powoli odrabiać stratę.
Udało mi się w końcu dojść do Łukasza, odpocząłem za jego plecami i zdecydowałem się zaatakować. Rywal nie pozwolił mi odjechać. W pewnym momencie kolana miałem już pod brodą, czułem że długo tak nie pociągnę, a dyskomfort stał się nie do zniesienia. Zjechałem na zakręcie w bezpieczną strefę i poprawiłem sztycę. W tym czasie dogonił nas czub 3 sektora w którym jechał Arek. Zapytał czy wszystko ok, na co odpowiedziałem twierdząco i pojechał swojego "babskiego" FITa.

Potem ciężko było mi się wkręcić w odpowiedni rytm jazdy, męczyłem się na tych cholernych wertepach i połamanych gałęziach z dobre kilka kilometrów. Ciężko było sięgnąć po bidon, nie wspominając o łyknięciu żelu. Plecy bolały, a nadgarstki drętwiały, po głowie krążyły mi myśli czy nie zjechać na 1 rundzie do mety i zaliczyć FIT. Dopiero na 20km udało się wziąć żel i powoli zacząłem odzyskiwać siły. Na rozjeździe skręciłem w lewo na 2 rundę czyli dystans MEGA. W końcu doszedłem Łukasza, który na twarzy miał wymalowane zmęczenie. Kilkoma okrzykami zmotywowałem go do szybszej jazdy, ale na nie wiele się to zdało. Wyprzedziłem liczną grupkę zawodników i dalej jechałem swoje.

Przez cały czas doskwierał mi nacisk siodła na miejsce gdzie siodło może cisnąć. W paru momentach łapałem się grupek, ale ciężko było wyprzedzać. Za mało miejsc gdzie można było to bezpiecznie zrobić. W końcu dojechałem do rozjazdu GIGA/META. Zapytałem się laski z obsługi ile jeszcze, bo nie wydawało mi się, aby zostało jeszcze 10km. W odpowiedzi usłyszałem 5km. Szybko sięgnąłem po hiper-turbo dopałkę, żeby mieć siły na finisz.

Doszedłem kolejnej grupki, chciałem wyprzedzić i na prostej drodze z minimalnym uskokiem przednia opona straciła przyczepność. Oj gryzłem glebę. Na szczęście nic poważnego mi się nie stało. Teraz, dzień po kiedy to piszę nie mogę unieść lewej ręki powyżej ramienia. Kiedy się zbierałem minęła mnie grupka, która rzuciła tylko "zabieraj rower", bez pytania czy może mi nie pomóc. Frajery!!!

Rzuciłem się za nimi w pogoń, dogoniłem i wyprzedziłem. Mimo bólu. Wkurwienie na całą sytuację wzięło górę. Potem wpadało się na wertepy, kolejne tego dnia. Doły wypełnione gruzem to w tamtej okolicy standard. Na koniec był wjazd do lasku, gdzie jest ukryty rewelacyjny singiel. Tutaj przyblokował mnie młodziaszek z FITa, który wywołał banana na mojej gębie. "Chętnie bym pana puścił, ale... nie ma miejsca". Powiedziałem, że sobie poradzę i jak wyjechaliśmy z singla to bezpiecznie go wyprzedziłem. Na koniec była długa prosta, po której startowaliśmy. W oddali majaczył mi zawodnik, postanowiłem go dogonić. Ostatecznie się udało, ale nie wiem kto finalnie był pierwszy na mecie.

Po wyścigu na mecie czekali na mnie: Aneczka (która się przeziębiła i teraz muszę się nią opiekować :), KTMka, Anka W, Maciek, Grek. Ten ostatni miał już dla mnie przygotowane piwko. Udałem się wcześniej do punktu medycznego, żeby mnie sprawdzili czy wszystko ze mną jest ok. Wszystko jest ok. Panie ratowniczki zmroziły mi bark, kolano i plecy. Zjadłem makaron, pojechałem do samochodu zmienić ciuchy, po drodze spotykając Martę i Krzycha. W miasteczku spotkałem jeszcze Gośkę. Poczekaliśmy na ostateczne dekoracje zawodników. Nasi kibice zebrali się w stronę domów, bo zimno i niepewna aura nie zachęcały do pozostawania w Legionowie. Na tomboli wygrałem parę dopalaczy od Nutrenda.
W drodze powrotnej z Grekiem zahaczyliśmy jeszcze o MakSraka.

Wyniki Mega:
Open: 130/492
M2: 31/88

Klasyfikacja generalna:
Główna M2: 66/343 (awans o 20 oczek)
Mega M2: 39/208 (nie pamiętam ile)

Sektor 2 utrzymany.

Kategoria 51-80km, maraton


Dane wyjazdu:
64.00 km 56.00 km teren
02:41 h 23.85 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:11.9
HR max:191 ( 95%)
HR avg:170 ( 85%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: 2423 kcal

Mazovia: Olsztyn

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 8

Zeszłoroczna edycja maratonu w Olsztynie niesamowicie przypadła mi do gustu. W tym roku start i trasa wyścigu zostały całkowicie zmienione. Na forum zapowiadali 600m przewyższenia na 59km trasy. Brzmi to apetycznie, więc tym bardziej wyczekiwałem tego startu.

Na maraton pojechałem z Adamem. Ja chciałem jechać w niedzielę rano, ale kumpel przekonał mnie, żeby jechać w sobotę po południu i się gdzieś przekimać. Nocleg załatwiłem na działce u rodziców Ani, więc do Olsztyna mieliśmy raptem 50km.

W Sobotę zjechaliśmy na miejsce około godziny 20. Wypakowaliśmy część gratów, zasiedliśmy do kolacji z rodzicami. Wypiliśmy kilka piwek i trzeba było kłaść się spać.

Pobudka o 7:30 sama z siebie, jest czymś przyjemnym w porównaniu ze zrywaniem się o 5 rano, jak w zeszłym roku. Zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy graty. Pożegnaliśmy się i w drogę.

W Olsztynie zameldowaliśmy się przed 9 rano, sporo czasu zajęło nam znalezienie miejsca parkingowego. Zdjęliśmy rowery i ruszyliśmy do biura zawodów, potwierdzić start. Krótka gadka z Che, żółwik na szczęście. Szybkie zakupy w Nutrendzie, wizyta w Tojce i wracamy do samochodu szykować się do startu. W sumie grzebanie zajęło nam dłużej niż planowaliśmy i zostało mało czasu na rozgrzewkę.

Na 10 minut przed startem ustawiamy się w sektorach. Ja początkowo ustawiłem się w 7, ale nie widząc nigdzie Marty kontrolnie zapytałem się, gdzie się znajduję. Upss, źle. Idziemy do przodu, a tam ścisk. Dobra jakoś damy radę ;) Przybijam żółwika z Martą i ustawiam się z tyłu sektora.

Rusza 1 sektor, rusza 2 sektor i zaczęło lać. No to ładnie nam się maraton zapowiada. W końcu pan Jurek startuje mój sektor, początek ciasny. Wyjazd z terenu szkoły, potem krótko ulicami miasta, stawka się rozciąga. Deszcz przestaje przeszkadzać, ale jest chłodno. Dochodzę Marty i mówię, żeby złapała się koła i się zrywamy, bo ciągnęła pociąg samych dżentelmenów, którzy zamiast pracować pod wiatr, wolą się schować za dziewczyną.
Mazovia Olsztyn © cons

Marta podchwytuje hasło i leci za mną. Niestety podczas wrzucania blatu łańcuch zleciał jej na zewnątrz korby. Potem wjeżdżamy w drogę gruntową, gdzie jest sporo dołów i gruzu.

Wiele z trasy nie pamiętam, dojeżdżam z grupką do premii AutoLand a tam cudowny spacerek pod górę nam zafundowali. Zeskakuję z roweru i biegnę do góry. Za premią znowu nie wiele pamiętam, kolejny fragment to lekko techniczny podjazd w lesie.
Sporo wertepów, leśnych szerokich duktów i ... piachu, którego rzekomo miało nie być. Nie pamiętam na których kilometrach brałem żele, ale cały maraton miałem siłę.

Mazovia Olsztyn © cons

Za drugim bufetem doganiam lokalnego zawodnika, chwalę za brukowy podjazd na trasie i ogólnie mówię, że fajnie, ale już blisko do mety. Licznik wskazywał mi około 49km, a meta miała być na 59. Gość trochę mnie zbił z tropu, bo stwierdził, że do mety jeszcze daleko, bo bufet miał być na 41. Urwałem się w końcu z tego towarzystwa i dalej zmierzałem w kierunku mety. Momentami łapałem się na koło, chwilę odpoczywałem, starałem się dać zmianę i do mety do mety do mety. Plecy doskwierały mi praktycznie od początku, do tego doszły po około 20km nadgarstki.

W pewnym momencie patrzę będzie podjazd, po raz drugi przez premię Auto Landu, tym razem od drugiej strony. Na podjeździe wyprzedzam 3 zawodników i fartem unikam OTB. Gość na prośbę zrobienia miejsca, odburknął że nie ma miejsca i dalej sapał jak lokomotywa. Próbując wyprzedzić środkiem ścieżki, miedzy nim i jeszcze jedną osobą cudem unikam dwóch dziur ukrytych w trawie.

Zjazd z tej ściany rewelacyjny, niestety za nim był od razu skręt w prawo. Trochę szkoda, bo chętnie puściłbym się tam bez hamulców. Jadę dalej z godnie z oznaczeniami, trasa wiodła tym samym szlakiem tylko w drugą stronę. Wyjechałem z lasu, a tam oznaczenie 8km do mety. No żesz w mordę. Ja już dawno wciągnąłem turbo-hiper-dopalacza, 56km w nogach, zaraz miał być finisz, a oni robią mi takie niespodzianki. No nic, cisnę ile mogę. Dochodzę kolejnych zawodników, co na otwartej przestrzeni z wmordewindem nie jest fajne i łatwe.

Znowu wjeżdżamy do lasu, jakieś zjazdy, jeden zajebisty po korzeniach. Potem podjazd, gość mnie przyblokował i musiałem znowu dawać z buta. Wrrr... Wbiegłem z nim siadam na rower, lecę. Wyprzedziłem, i za chwilę patrzę wpadamy przez wyłom w siatce na metę. Zero jakiegoś finiszu.
Mazovia Olsztyn 2012 © cons

Patrzę na czas w liczniku 2:41:14.

Na mecie spotykam znajomą Grześka, którą poznałem w Chorzelach, chwilkę rozmawiamy. Jest zimno, 10*C. Rozglądam się za Adamem, ale go nigdzie nie widzę. W końcu się znaleźliśmy, wziąłem kluczyki do auta, pojechałem się przebrać, a on miał mi wziąć makaron. W między czasie dostaję wyniki:

Mega
Open 155
M2 33
Czas 2:41:11

Czas zwycięzcy 2:13;49.

Wyniki sprawdza też Adam, on ma sporo lepiej, ale czas zwycięzcy się różni o prawie 2 minuty. WTF?

Zawijamy graty i spadamy do domu, żeby uniknąć potem stania w korkach na krajowej siódemce.

Po powrocie do domu, wyczytałem na forum, że czub Mega się pogubił, wygrał kto inny, po czym oni złożyli protest i Zamana odjął im 1,5 minuty od uzyskanego czasu.

Ludzie ścigamy się o złote kierpce, a nie tysiące eurasów. Czy ja składałem protest jak w Chorzelach straciłem 8 minut bo ktoś zerwał taśmę, która się wkręciła w zacisk? Nie. Raz się wygrywa, raz się przegrywa.

Wczoraj w Cyklopedii awansowałem do 3 sektora, dziś po rewizji wyników oficjalnie mogę napisać:

Awans do 2 sektora (z którego pewnie spadnę w Legionowie ;))
Open 156/404
M2 33/66

Klasyfikacja generalna:
Główna M2: 86/289
Mega M2: 62/179
Kategoria 51-80km, maraton


Dane wyjazdu:
56.31 km 44.00 km teren
02:31 h 22.37 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:198 ( 99%)
HR avg:173 ( 88%)
Podjazdy:514 m
Kalorie: 2349 kcal

Mazovia: Chorzele

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 23.04.2012 | Komentarze 5

Pobudka 6:20. Szybkie lekkie śniadanie, bułka z pieczonym indykiem, do tego herbata. Zbieranie bambetli, rower pod pachę i wychodzę.
Akurat podjechał Grzesiek (pierwszy w życiu startował w maratonie) i parę minut po 7 ruszamy z Ursynowa w kierunku Chorzeli.
Na trasie widać coraz więcej aut jadących w tym samym celu co my, za Pułtuskiem jedziemy w sznurku 8 aut, wszystkie z rowerami.
Na miejsce docieramy chwilę po 9, wyciągamy rowery z bagażnika, szybki montaż przednich kół, korekcja zacisków przednich hamulców. Przebieramy się, jedziemy na poszukiwanie bankomatu. Do tego zakupy w sklepie na drugie śniadanie jogurt i buła.

Kupujemy jeszcze dopalacze u Nutrenda, krótka rozgrzewka i trzeba ustawiać się w sektorach. Ustawiać się to zbyt dużo powiedziane. Pierwszy start w tym sezonie, czyli XI jest grana. Obok nas stoi też parę osób, które też mają swój pierwszy start. Robimy sobie ostatnie podśmiechujki, przybijamy pionę życząc sobie powodzenia i jazda.

Wypadamy ze stadionu, skręt w lewo na długi asfalt, na którym wieje w mordę. Staram się przeskakiwać od grupki do grupki, przeciskać między ludźmi, byle osłonić się od wiatru. Niestety żeby dobrze pojechać trzeba wyskoczyć na lewo i zmagać się z wiatrem. Zerkam na licznik 48km/h, tętno skacze na 192 bpm. Zwalniam odrobinę, ale zaraz doskakuje do mnie dwóch zawodników i chowają mi się za plecami. Zakręt w lewo, dalej asfalt, lekko pod górę. W końcu wpadamy w teren. W pewnym momencie na środku drogi zator, kałuża i błoto. Panienki zamiast próbować to objechać, przejechać. No cokolwiek to schodzą z rowerów i tak włażą swoimi białymi bucikami w bajoro. Gdzie sens, gdzie logika? Przyblokował mnie jeden taki i żeby nie wylądować cały w błocku, chcąc nie chcąc schodzę z roweru, kląć pod nosem. Na 5 kilometrze pojawia się pierwszy sensowny podjazd i znowu to samo. Chcesz jechać to na środku zsiadają z rowerów i podprowadzają.
Nienawidzę startować z końcowych sektorów.
Jadę swoje i cały czas staram się wyprzedzać. Trasy w lesie wytyczone kapitalnie, są szybkie szutry gdzie leci się pod 40km/h, węższe wilgotne ścieżki gdzie koła zwalniają i kręci się wyraźnie ciężej. Momentami są piachy, ale nie są upierdliwe. No i to na co czekałem i uwielbiam, podjazdy... dużo podjazdów :) W międzyczasie wciągam żel.
Na około 22km dopadam gościa z teamu AirBike'a Siadam na koło, trochę odpoczywam, w końcu wyprzedzam i on siada mi na koło. Ok to wieziemy się razem :)
Wpadamy na bufet, łapię wodę, banana i za bufetem orientuję się że w bidonie pusto. FAK MEN! Czyli przez najbliższe 15km jazda bez popijania, może być ciężko. No nic, za gapowe się płaci. Za pierwszym bufetem zaczyna się interwałowa sekcja i nie ma czasu na odpoczynek. Jedziemy na zmiany, raz ja z przodu raz on. Mijamy kolejnych zawodników i w końcu trafiamy na zabezpieczony taśmami zjazd po skarpie.

Ktoś zerwał taśmę i akurat mi musiała wkręcić się tylną piastę. KURWA!
Ktoś za mną krzyknął, żebym uważał, bo nawet tego nie zauważyłem. Zatrzymałem się, ale nie było gdzie zająć się rowerem. Z jednej strony przepaść, z drugiej skarpa. Gdzieś tam się ukryłem rower do góry kołami i próbujemy wygrzebać cholerstwo. Nie idzie. Ok to odkręcamy koło, też nie idzie wygrzebać z zacisku taśmy. W końcu decyduję się wyciągnąć okładziny, jakimś cudem udaje mi się wygiąć odpowiednio zawleczkę w hamulcach i je wygrzebać. Zdejmuje taśmę ze sprężynki, zakładam szybko okładziny, montuję koło. Sprawdzam czy wszystko jest ok i jadę. Gnam, lecę, pędzę. Zjazd fantastyczny, potem szeroko i staram się nadrobić 8 minut straty jakie tam wyłapałem. Byłem tak zły na całą sytuację, że kręciłem ile fabryka dała. Wpadłem na drugi bufet, złapałem izo, żel i lecę dalej. Zatrzymałem się na chwilę pod koniec strefy bufetowej, żeby przelać powera do bidonu. Jadę do mety, głównie samotnie, na podjazdach znowu wyprzedzam, na płaskim, gdzie się tylko da.

Wypadamy z lasu, ta sama droga co poprzednio tylko w drugą stronę. Trafiam na kałużę, którą już opisywałem i znowu panienki na trasie boją się błotka. Tym razem jadę przez środek i zostawiam kolejnych w tyle.
Znowu asfalt, jadę ile mi sił starcza. Tutaj już trudniej kogoś dogonić, ale się udaje. Skręt w prawo na częściową trasę dystansu Hobby. Wpadam na stadion, tam jeszcze mijam kogoś. Meta.

Czas oficjalny 2:39:40.
mega open 262/393
m2 open 49/59

Awans do 6 sektora.

Wynik nie jest zły, biorąc pod uwagę ile w tym roku mam wyjeżdżone. Jednak nie jestem zadowolony, myślałem że będzie lepiej. Jestem zły na stratę czasową na trasie. No cóż trzeba zacząć trenować i cisnąć :)

Na mecie czekał już na mnie Grek, z piwkiem, a jak. Wlałem je w siebie niczym wodę. Poszedłem po makaron. Potem pakowanie gratów do samochodu, odwiedzanie strefy ciasteczek i czekanie na tombolę. Obydwaj wygraliśmy zestaw serków od sponsora tej edycji, firmy Bel z Chorzeli.

Po losowaniu zawinęliśmy się do domu.

Podsumowując, jestem zadowolony ze startu. Udało mi się namówić Grześka i na prawdę mu się spodobało. W drodze powrotnej zadeklarował się, że jeszcze parę razy weźmie udział, więc będzie z kim jeździć :)
Mam już jakiś pogląd na swoją aktualną formę. Plecy mnie trochę bolały, ale nie ma tragedii, więcej ćwiczeń i będzie dobrze.
Szykuję się na Olsztyn :)

Kategoria 51-80km, maraton


Dane wyjazdu:
57.56 km 55.00 km teren
02:19 h 24.85 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:479 m
Kalorie: 1640 kcal

Mazovia: Szczytno

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 27.06.2011 | Komentarze 0

Kategoria 51-80km, maraton